II. Granie na zwłokę

34 1 0
                                    

~ 10 września ~

Wrześniowy wtorek nie był łaskawy dla nikogo, kto nie wziął ze sobą tego dnia parasola i na wielu nie pozostawił nawet suchej nitki. Wszyscy uczniowie będący już w budynku liceum, prowadzili swoje jakże ciekawe oraz pełne przewrotów szkolne życie. Jedni na szybko przepisywali zadanie od znajomego lub na ostatnią chwilę czytali streszczenie lektury, z której zaraz mieli pisać sprawdzian. Inni biegali w poszukiwaniu kalkulatora bądź tablicy matematycznej, a spokojnie podpierający się o ścianę Antonio oraz Francis, rozmawiali pod jedną z klas.

— Gilberta, dzisiaj nie będzie? — Zapytał Fernandez, gdy spoglądnął na zegar wiszący parę metrów za Bonnefoyem. Lekcje miały zacząć się za siedem minut, a ich przyjaciela wciąż nie było obok. — Nie daje znaków życia odkąd wstałem, a to na tyle dziwne, że aż niepokojące.

Oczywiście Cariedo wyolbrzymiał, ale Niemiec rzeczywiście, miał dużo różnych zwyczajów, a dzisiaj nie spełniał żadnego z nich. Gdzie było paręnaście vlogów i rozprawka na temat tego, że ludzie to debile?

— Spóźnił się na autobus, — Francuz uśmiechnął się z politowaniem. — będzie na drugiej lekcji.

— Czyli nic nowego... — Podsumował Antonio i zwrócił z powrotem wzrok na korytarz, by obserwować ludzi. Praktycznie od razu dostrzegł sytuację, która wyjątkowo bardzo przykuła jego uwagę.

Fernandez pomimo posiadania wielu pozytywnych cech, miał wadę, która skutecznie niszczyła jego otoczkę dobroci. Była to beztroska... zbyt duża beztroska. Kompletnie nie miał wyczucia czasu, a jego spostrzeżenia mimo, że były przeważnie trafne, to po prostu mogły zostawać przemilczane. Jednak nie był człowiekiem o dobrej pamięci co do "szczegółów" i mimo tych wszystkich razy, które kończyły się niezadowoleniem lub fochem innych, znów odezwał się bez większego namysłu.

— Zastanawia mnie jak innym możesz doradzać w związkach i dawać naprawdę cenne rady, a twoje relacje... — Skrzywił się na samą myśl o nich. — Bez obrazy, ale to dosłowne tragedie. — Przyznał bez litości, po zobaczeniu jak znany mu blondyn początkowo idzie w ich stronę, a po zauważeniu go i Francisa zupełnie naturalnie zawraca.

Hiszpan robił to nie świadomie, ale czasami potrafił wbijać największe ze szpilek w czułe miejsca ludzi. Mimo to, nie można mu było zarzucić, że nie był wspierającym, czy też dobrym przyjacielem, bo był i to bardzo. Wspierał Bonnefoya we wszystkich jego decyzjach dopóki te nie były niebezpieczne lub po prostu głupie. Wtedy starał się mu wytłumaczyć, dlaczego za takie je uważał, potem zostawał uciszony, a na koniec słuchał lamentu, że rzeczywiście miał rację. Kibicował mu nawet w sprawie Arthura, mając nadzieję, że relacja ta z toksycznej przerodzi się w piękną... Tyle, że już nie do końca szczerze oraz pewnie.

Francuz spoglądając za siebie i widząc, że Kirklanda już tam nie było, posmutniał w duchu. To że Antonio i duża większość jego znajomych myśleli, iż między nim, a jego chłopakiem było źle, nic nie znaczyło. Dla niego wszystko było idealnie... chociaż może trochę przesadzał...? W każdym bądź razie było dobrze.

— Nie wałkuj po raz tysięczny tego samego tematu... Zaraz pomyślę, że mi zazdrościsz szczęścia. — Zarzucił i zawinął pasmo blond włosów na palec.

— Nie mów tak. — Szybko spróbował naprostować sytuację. — Wiesz, że cię kocham i chce dla ciebie jak najlepiej. — Francis jak i nieobecny w tej chwili Gilbert byli dla niego jak bracia. Nie wyobrażał sobie co na tyle okropnego musieliby zrobić, żeby się od nich odciął.

— Wiem... — Powiedział tamte słowa z irytacji i odetchnął, by się uspokoić. Mimo, że z frustracji miał ochotę wchłonąć się w ścianę, o którą stał podparty, to miał też silną potrzebę kontynuowania tej rozmowy. — Wszystkie dziewczyny i chłopcy, z którymi byłem okazywali się być z kompletnie innych światów, niż ja. Mylili burgundowy z czerwonym, nie potrafili doceniać sztuki, dobrej muzyki oraz nie mieli żadnych szczególnych zainteresowań, a Arthur jest inny. — Mówił z zapałem wymieniając te wszystkie "wady" na palcach. — Mimo, że jest cynicznym arogantem, który nie potrafi przegrywać, kujonem i dużą ilość czasu, którą powinien przeznaczać mi poświęca na naukę, to jest taki kreatywny, romantyczny, wygadany... rozumiemy się bez słów. Kocham to jak rzuca we mnie wyzwiskami, a po chwili udowadnia, że zna wszystkie zasady savoir-vivre'u. — Gestykulował rękami, a jego błękitne jak niebo tęczówki dopełniały małe iskierki radości. — Inni co chwilę mi się nudzili, a ja potrzebuje ciągłej troski i uwagi. Teraz wiem, że chce dostawać ją już tylko od niego, więc dajcie mi się tym cieszyć.

Frenezje Romantyczne || Spamano - HetaliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz