Chapter 18

375 28 25
                                    

NO TO STARTUJEMY Z DEPRESJĄ ERWINKA :DD

❛ ━━・❪ MONTANHA ❫・━━ ❜

             Siedziałem na kanapie i razem z Erwinem grałem w karty. Gdy grałem z kolegami na komendzie, zazwyczaj z nimi wygrywałem, ale siwowłosy był ode mnie lepszy, przez co wygrał większość rund.

             Czekaliśmy, aż przyjdzie nasze jedzenie, które zamówiliśmy z Burger Shota. Trochę to już trwało, więc spodziewałem się dostawcy w ciągu najbliższych kilku minut.

             Nagle jego telefon zaczął dzwonić. Spojrzał na mnie przepraszająco i odebrał.

             — Halo? — mruknął.

             Miałem wrażenie, jakby z każdą kolejną sekundą robił się coraz bardziej zdenerwowany. W pewnym momencie w oczach stanęły mu łzy, a ręce zaczęły się trząść.

             — Błagam, powiedz że żartujesz... — szepnął. — On nie mógł umrzeć...

             I w tym momencie dotarło do mnie, że mowa o Carbo.

             A dokładniej o tym, że nie żyje.

             Bez słowa przytuliłem chłopaka, na co zaczął płakać, a ja zacząłem głaskać go uspokajająco po włosach. Było mi go w cholerę szkoda, życie wyraźnie go nienawidziło. Najpierw Dorian zniszczył mu życie, później śmierć Blusha i Karina, porwanie ze szpitala do jakiejś rudery na Paleto, gdzie był przetrzymywany przez Lycha, a teraz stracił również i brata.

             Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi, co znaczyło, że przyszło nasze jedzenie.

             — Zaraz wracam, pójdę odebrać. — mruknąłem.

             Poszedłem do wyjścia i zapłaciłem za dostawę. Kojarzyłem tą dziewczynę z Burger Shota, ale nie znałem jej imienia. Za to była bardzo miła, więc zostawiłem jej napiwek.

             Gdy wróciłem z powrotem do salonu Erwina nie było, za to zauważyłem, że w łazience świeci się światło.

             Stwierdziłem, że na niego zaczekam, ale minęło pięć minut, później dziesięć, a on ciągle nie wracał. Może coś się stało?

             — Erwin, jesteś tam? — spytałem, pukając.

             Odpowiedzi nie otrzymałem, za to usłyszałem cichy szloch. Po czym domyśliłem się, co można zrobić w łazience po stracie osoby, którą się kochało. A w szczególności siwowłosy miał już z tym problemy.

             — Jak mnie sam nie wpuścisz, to wejdę siłą. — ostrzegłem.

             Te słowa również spotykały się z brakiem reakcji, dlatego uderzyłem barkiem w drzwi. Ustąpiły od razu, może dlatego, że nie były zamknięte na klucz. No ale nie pomyślałem o tym, żeby spróbować wejść normalnie. W końcu ja jestem Montanha i wszystko muszę robić inaczej.

             Zobaczyłem skulonego pod ścianą chłopaka. Chował twarz w ramionach, cicho płacząc. Uklęknąłem obok niego, na co nie zareagował. Delikatnie uniosłem jego twarz, aby na mnie spojrzał, ale uciekał wzrokiem.

It's okay • MORWIN (NIE CZYTAĆ/W TRAKCIE EDYCJI)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz