Chapter 20

362 29 59
                                    

W TYM ROZDZIALE SĄ ZAWARTE BRUTALNE SCENY I TORTURY Z OPISAMI, JEŚLI JESTEŚ WRAŻLIWY (lub jeszcze nie pojebało cię tak jak tą wielce złą autorkę) NIE CZYTAJ

Rozdzialik z dedykacją dla noiramnessia, dziękuję że tak wyczekujesz kolejnych części :3

❛ ━━・❪ MONTANHA ❫・━━ ❜

             Po tym, jak zabrali gdzieś Erwina zamknęli mnie w samochodzie i odeszli kawałek się naradzić. W czasie, gdy nikt mnie nie pilnował usiłowałem sięgnąć po telefon, ale nie byłem w stanie tego zrobić przez beznadziejną pozycję. Jednak gdy w końcu mi się udało go złapać już miałem go wyjąć i wysłać do kogokolwiek SMS-a z prośbą o pomoc dwa Spadiniarze wrócili, a ja musiałem odpuścić, bo nie chciałem jeszcze bardziej pogarszać swojej sytuacji.

             Bałem się, że zabiją Erwina za rozstrzelanie Spadino. Czasem mnie przerażało to, jak bardzo krwawe są wojny między mafiami, chociaż zdecydowanie powiedziałbym, że Zakshot był znacznie potężniejszy od Panacleti'ego.

             Nagle drzwi się otworzyły i brutalnie wyciągnęli mnie z samochodu oraz zerwali taśmę mi taśmę z ust. Nie szczędzili sobie szyderstw i kpiących słów wypowiadanych w moją stronę, jednak zupełnie je ignorowałem. W myślach wciąż miałem przepełnione strachem oczy w tym ślicznym złotym kolorze.

             — ...Także pamiętaj Montanha, to od ciebie zależy, czy ta szmata przeżyje. Zrozumiałeś?

             — Tak. — wymamrotałem.

             Kurwa, nie słuchałem go.

             Pokiwałem głową, posłusznie wchodząc do pomieszczenia. Pierwsze co zobaczyłem to trzy osoby, które biły i kopały Erwina gdzie tylko popadnie. Wciąż był zakneblowany i związany, z tą różnicą, że tym razem nadgarstki miał spętane z przodu.

             Drugie, co zobaczyłem, był zakurzony, zniszczony stół i stare krzesła w równie złym stanie. Na blacie mebla były, o grozo, różne przedmioty, których bliższego zastosowania nie znałem. Ale wiedziałem, że służyły one do tortur. Było tu dosłownie wszystko; zwykłe noże, jakieś palniki, maczety, kij baseballowy, młotek, sól, niewielkie buteleczki zapełnione dziwnym, mętnym płynem i chuj wie co jeszcze.

             Całe pomieszczenie było niewielkie i nie miało okien. Jedynym źródłem światła była tu łysa żarówka trzymająca się na nędznym kablu tuż pod sufitem. Światło było słabe i migające, ale dało się wszystko zobaczyć. Nawet rzeczy, których wolałem nie widzieć, dla przykładu spora plama krwi na obdartej z farby i tynku ścianie, co wyglądało jakby ktoś przebił człowieka na wylot albo go rozstrzelał z długiej.

             Drzwi zostały zamknięte na klucz, który zniknął w kieszeni jednego ze Spadiniarzy. Było ich łącznie pięciu, każdy zamaskowany. Do czasu, aż jeden z nich nie zdjąć kominiarki. Tak jak domyślałem się po głosie, był to Śmietana.

             Podszedł do mnie, sunąc wzrokiem po całej mojej sylwetce. Gdy dał znak ręką, trzej mężczyźni przestali znęcać się nad skulonym na podłodze chłopaku i stanęli pod ścianą z bronią w rękach.

             — Gregory Montanha. — wycedził białowłosy. — Przykładny policjant, którego nienawidzi tak wiele osób. Ciekawe, ile jesteś poświęcić dla tego mordercy, żeby uratować jego marne życie?

             — Czego chcecie? — spytałem lekko zachrypniętym z przejęcia głosem.

             — Po pierwsze, masz wykonywać każde nasze polecenie. Jeśli się sprzeciwisz albo zrobisz coś źle, on będzie obrywał. — wskazał na siwowłosego. — Po drugie, po tym, jak cię rozwiążemy, masz nie kombinować, albo on dostanie kulkę. Po trzecie, w zależności od twojego zachowania obaj przeżyjecie albo nie, zresztą już ci to mówiłem.

It's okay • MORWIN (NIE CZYTAĆ/W TRAKCIE EDYCJI)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz