Biblioteka była moim zaciszem. Moją miłością od dwóch lat. Każdy wolny moment spędzałam właśnie tam, odcinając się od natrętnych myśli, szkoły i rodziców. Była moim odpoczynkiem od wszystkiego. Moim azylem.
- Rosalio? – oderwałam się od lektury, słysząc głos Pani Crystal, starszej pani z biblioteki. Pamiętam, że była tu już pierwszego dnia, gdy przyszłam po lekcjach pouczyć się na egzaminy wstępne do pierwszej klasy. Pomogła mi wszystko znaleźć, dała kartki do notatek, których akurat przy sobie nie miałam i pozwoliła mi wydrukować materiały do testów . Od razu ją pokochałam.
– Za dziesięć minut zamykam i niestety dziś nie mogę zostać dłużej. Mam umówioną wizytę u męża w szpitalu – było mi jej trochę szkoda. Przez te dwa lata wiele razy opowiadała mi o swoim mężu, którego ewidentnie kochała całym sercem. A odkąd wykryto u niego nowotwór, no cóż.. Była od tej pory dużo bardziej przybita. Mimo, że próbowała to ukrywać. Nie była tak radosna, jak zawsze. Jej maska chociaż bardzo dobra, nie była w stanie mnie oszukać.
- Dobrze, już się zbieram. I tak już skończyłam naukę i jedynie czytałam tę książkę, którą mi Pani poleciła – odpowiedziałam i zaczęłam się pakować.
- O i jak Ci się podoba, słońce?
- Na razie wydaje się naprawdę bardzo ciekawa. Dość dużo się dzieje, jednak główna bohaterka jest dość.. specyficzna.
- Oj tak, też jej nie lubiłam przez pierwszą połowę książki. Ale później dowiesz się czegoś, co raczej zmieni twoje nastawienie, zobaczysz.
- Mam nadzieję – lekko się uśmiechnęłam i podniosłam spakowaną już torbę z krzesła. – Dobrze, nie będę już zabierać Pani czasu. Do zobaczenia i proszę pozdrowić męża! – powiedziałam, wymijając ją.
- Do widzenia Rosalio.
Poczułam powiew jesiennego wiatru na swojej twarzy Przywrócił mnie on do rzeczywistości. Musiałam wrócić do domu dużo wcześniej, niż zawsze. Normalnie siedziałabym w bibliotece jeszcze z dwie godziny, rozmawiając z bibliotekarką, czy czytając. Jednak wyszło jak wyszło i nie mogłam nic na to poradzić.
Miałam jeszcze drugą opcję. Zamiast powrotu do domu mogłam pochodzić jeszcze jakiś czas po mieście. I właśnie na to się zdecydowałam. Założyłam słuchawki i włączyłam album SOUR od Olivii Rodrigo po czym podgłośniłam dźwięk na maksa. Muzyka od razu wybrzmiała w moich uszach. Może było to niezdrowe, jednak zagłuszało to moje natrętne myśli, co było mi bardziej potrzebne, niż zdrowy słuch.
Po kilkunastu minutach spaceru, wstąpiłam do piekarni, by kupić rogala maślanego. Kiedy weszłam pierwszym co przykuło moją uwagę był rogal z nadzieniem czekolawowo-orzechowym. Chwilę się nad nim wachałam, jednak koniec końców poprosiłam sprzedawczynię o tego, którego chciałam kupić na początku, przypominając sobie różnicę kaloryczną pomiędzy tymi dwoma. Wyszłam z lokalu, kontynuując spacer. Byłam w okolicach mojej szkoły, więc wiedziałam, że musiałam uważać, by nie spotkać chłopaków, którzy zapewne niedawno skończyli trening. Szybkim krokiem weszłam w uliczkę, w którą nie wchodził nikt. Nigdy. Wiedziałam to, bo nie raz chodziłam tam, gdy czułam, że zbliżał mi się atak paniki. Albo gdy potrzebowałam zapalić.
Moje szczęście od dawna było na poziomie chodnika,po którym szłam, co potwierdziły śmiechy, które usłyszałam za swoimi plecami, gdy pieprzona słuchawka wypadła mi w ucha. Oprócz nich usłyszałam też ten głos. Kurwa. Musiałam jakoś zwiać. Schować się. Cokolwiek, byleby mnie nie zauważyli. Naprawdę nie miałam siły się z nimi użerać.
- Kogo my tu mamy?
- Czego chcecie? – odpowiedziałam i to był błąd. Czwórka wysokich chłopaków w chwilę pojawiła się po obu moich stronach.
- Opowiadaj co tam u ciebie. Oh, widzę, że znowu coś jesz – zabolało. Wiedział, jak dobrać słowa, bo wiedział to, o czym miałam nigdy nikomu nie powiedzieć. Jednak jemu zaufałam. Gdy się przyjaźniliśmy, w pewnym momencie zwierzyłam mu się z moich problemów z zaburzeniami odżywiania, a on po czasie tak perfidnie to wykorzystywał.
- Jak uroczo – odpowiedziałam sucho, udając, że mnie to nie ruszyło.
- Skąd wracasz? Znowu zakuwałaś u tej starej baby w bibliotece? – odezwał się jeden z kolegów Gabriela.
- Mogłaby wreszcie zdechnąć, tak jak ten jej mężulek. Długo już żyją. Wystarczy im. – poczułam złość, napływającą do moich żył. Umiałam wytrzymać i przemilczeć gadanie o mnie, ale nienawidziłam, gdy inni mówili coś złego, o ludziach tak wspaniałych jak oni. Pani Crystal wraz z mężem byli ludźmi z ogromnymi sercami.
- Cofnij te słowa – powiedziałam, patrząc na trzeciego z grupki. Też był blondynem, jednak jego włosy były bardzo krótkie. Kojarzyłam go z meczy. Miał na imię Christian..? Nie, Christhoper. Tak, na pewno tak. I trener zawsze darł się na niego Chris.
- Bo co mi zrobisz? Naślesz na mnie chłopaka? Przyjaciółki? – spytał ze złośliwym uśmieszkiem – a nie czekaj, nikt nie chce nawet rozmawiać z kimś tak brzydkim, jak ty.
Każde ich słowo bolało. Potwornie. Starałam się jednak to ukryć.
- Wolę z nikim nie rozmawiać, niż gadać z ludźmi waszego pokroju – rzuciłam i zaczęłam iść dalej, nie zwracając już na nich uwagi. Ponownie włożyłam słuchawki, jednak przed tym usłyszałam jeszcze kawałek ich konwersacji.
- Nie myślicie, że trochę przesadziliście z tym jechaniem po wyglądzie? – usłyszałam na sobą głos, który ewidentnie nie brał udziału we wcześniejszej wymianie zdań. To musiał być ten czwarty, najwyższy chłopak. Rzeczywiście jedynie się uśmiechał przez cały czas, jednak nie powiedział ani jednego zdania.
- Ani trochę Will. A co szkoda ci jej? – słyszałam coraz cichsze rozmowy chłopaków.
- Nie, nie. Pojebało? – a już myślałam , że chociaż jeden nie jest aż takim skurwysynem. Z resztą na co ja liczyłam. Z kim się zadajesz, taki się stajesz. Czy jak to szło. Nawet jeśli któryś z nich był kiedyś dobry to Gabriel ewidentnie ich upodlił. Tak już wpływał na ludzi. Albo dostosowywał ich pod siebie albo ich nienawidził i dręczył. Ja byłam zbyt dobrze wychowana, by polec komuś takiemu jak on. I sama nie wiem, czy wyszło mi to plus, czy wręcz przeciwnie.
Odeszłam na tyle, by na pewno ich już nie słyszeć i zatrzymałam się. Obejrzałam dookoła aby sprawdzić, czy na pewno nikogo nie było i przysiadłam na ławce. Dręczenie przez grupkę piłkazy mnie wykańczało, jednak nie mogłam dopuszczać do siebie ich słów. Nie mogłam ich brać do siebie. Wiedziałam o tym, a jednak po raz kolejny wyrzuciłam jedzenie, które tak bardzo chciałam dokończyć i wyjęłam gumy. Jednak przed tym wyciągnęłam paczkę papierosów i zapalniczkę. Nawet muzyka nic mi nie dawała. Musiałam poczuć nikotynę w płucach, bo czułam narastającą panikę. Nie mogłam się jej poddać. Nie tym razem. Nie przez nich.
Pierwszy buch. Nie poczułam nic. Drugi. Nadal nic. Dopiero trzeci przyniósł mi lekką ulgę. Nigdy nie lubiłam zapachu fajek. Kojarzyły mi się z ojcem. Z tym jak wracał wkurwiony do domu i śmierdział papierosami. Robił kłótnię i znów wychodził palić. A jednak odkąd ukradłam mu pierwszego peta, przywykłam do tego zapachu. Może nie tyle co przywykłam, co go zaakceptowałam i już mi aż tak nie przeszkadzał. Jednak na początku po każdym zapaleniu musiałam użyć gum i jak najprędzej się umyć. Nie lubiłam nosić na sobie tego zapachu, jednak po jakimś czasie stało mi to obojętne.
CZYTASZ
Lost Chance "bo ponownie uznałam kogoś, za tego jedynego.."
RomanceZnasz to uczucie, gdy najmniej spodziewana osoba, okazuje się kimś, kto wyciągnie do ciebie rękę? Zacznie powolnymi krokami wchodzić z twoje życie, aby wreszcie je zmienić o sto osiemdziesiąt stopni. Wywrócić całą twoją dotychczasową rutynę do góry...