XVII

2K 42 5
                                    

    Jak się spodziewałam, dzień meczu odpłaciłam zdrowiem. Czułam, jak choroba wjada się w mój organizm, ale pomimo to poszłam do szkoły w czwartek oraz piątek. Nie chciałam robić sobie więcej nieobecności. Byłoby mi jeszcze ciężej wyjaśnić to rodzicom. Był piątek, ostatnia lekcja - historia. Przez przeziębienie niemal trzęsłam się z zimna i byłam bardzo rozkojarzona. Starałam się słuchać nauczyciela, jednak było to wręcz niewykonalne. Przez mój stan zdrowia, który niestety Aurelia zauważyła już pierwszego dnia, odwołałyśmy nockę.

- Dobrze napiszemy sobie teraz kartkówkę z ostatniego tematu. Brakuje wam ocen, więc będzie to idealny moment, by podciągnąć sobie średnią - oznajmiła nauczycielka, a ja dopiero po kilku sekundach przetworzyłam to, co właśnie usłyszałam. Los mnie chyba z całego serca nienawidził. Gdy ta okropna żmija ucząca o wydarzeniach, których zapewne sama była świadkiem podała trzy pytania już wiedziałam, że powinnam szykować się na poprawę.

- A właśnie. Zapomniałam dodać, że ponieważ jest to jedynie kartkówka niezapowiedziana, nie ma popraw.

Walnęłam głową o ławkę, zrezygnowana. Już wyobrażałam sobie zdruzgotaną matkę, dzwoniącą do mnie z awanturą. Jednak i tak prędzej byłam w stanie przeżyć to przez telefon, niż na żywo. Zaczęłam pisać byle co, aby mieć chociaż dwójkę. Modliłam się w myślach, by to co pisałam, miało jakikolwiek sens. Patrząc jednak na moj stan, raczej było to niemożliwe.

***

Gdy załamana wróciłam do domu, opadłam bezsilnie na kanapę. Sięgnęłam po jeden z kocy i cała się nim nakryłam. Zimno wywoływało co jakiś czas dreszcze. Chciałam iść spać, bo moje zmęczenie sięgało zenitu, jednak gdy zamykałam już oczy, nie byłam w stanie zapaść w sen. Niesamowicie mnie to denerwowało, bo był to najgorszy możliwy stan. Dlatego też aby trochę odciągnąć od tego wszystkiego myśli sięgnęłam po telefon. Włączyłam Instagrama, którego zainstalowałam kilka godzin wcześniej i zaczęłam przeglądać rolki. Po chyba piątej rolce, składającej się ze składanek słodkich psów, przyszła mi wiadomość.

Od Will: Mogę wpaść? Aur powiedziała, że jesteś chora, to dam ci leki jakieś. Co ty na to?

Pomimo zimna, poczułam lekkie ciepło gdzieś niedaleko serca. Od dwóch dni nasz kontakt był dobry. Nie rozmawialiśmy w szkole, bo ledwo przechodziłam z sali do sali, a jeśli już tam przeszłam, nie ruszałam się nawet na obiad. I tak wyszło, że jedynie pisaliśmy.

Do Will: Zarażę cię.

Odpowiedź przyszła niemal natychmiast, wywołując moje ciche parsknięcie.

Od Will: I chuj, pięć minut i będę, słodka.

Wróciłam do przeglądania rolek, tym razem mając na ustach lekki uśmieszek. Nadal nie miałam dużego przekonania do tego chłopaka, jednak z każdą kolejną wiadomością, czułam się coraz bardziej komfortowo.

Zgodnie z wiadomością, po niedługim czasie, usłyszałam dzwonek do drzwi. Wyczerpując ostatnie siły, podniosłam się i ruszyłam, aby wpuścić chłopaka do środka. Jeszcze przed tym upewniłam się, że był to on, patrząc przez wizjer. Pomagałam kilka razy, niedowierzając w to, co widzę. Upewniając się, że to nie są jakieś omamy, zaśmiałam się. Brunet stał z dwoma torbami zakupów, z czego z jednej niemal wylatywały słodycze. Po krótkiej chwili otworzyłam mu drzwi, a mróz z dworu od razu mnie zaatakował. Kichnęłam, czym wywołałam uśmiech Willa.

- Ty rzeczywiście chora jesteś - powiedział, zdejmując buty. Wysunął jednego, pomagając sobie drugim, a następnie drugiego, pomagając sobie jedynie stopą. Nie skomentowałam tego, tylko wpuściłam go dalej - poczekaj na mnie!

Lost Chance "bo ponownie uznałam kogoś, za tego jedynego.."Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz