Mocnym uderzeniem zamknęłam drzwi, całe szczęście mieszkałam sama. Nikomu nie musiałam się tłumaczyć, ani przepraszać.
Rzuciłam się na łóżko i z całych sił wrzasnęłam. Pomogło, nagle poczułam spokój i równowagę. Znowu byłam pewną siebie i pyskatą dziewczyną. Potrzebowałam dosłownie kilku minut by się przebrać i założyć wygodniejsze ubranie, bardziej dopasowane do sytuacji. Nie pasowało mi jedynie, że czas wolny spędzam z mężczyzną, który był de facto moim szefem.
Przełknęłam pigułkę goryczy i złości tylko po to, aby z uśmiechem przyklejonym do twarzy ponownie ruszyć przed siebie, wprost w ramiona mężczyzny, któremu już kiedyś oddałam kawałek siebie.
– Wskakuj – wskazał głową za swoje plecy, gdzie na kawałku skórzanego siedziska miałam klapnąć. Przełknęłam ślinę, z nerwów czułam jak mam zaciśnięte gardło, każde przełknięcie sprawiało mi w tym momencie ogromny ból. A ja miałam przecież wysoki próg bólu.
Sięgnęłam po wysunięty w moim kierunku kask, tym razem nie wykazałam się żadnym zawahaniem. Sprawnym ruchem złapałam plastik, a następnie bezbłędnie i bez żadnej zwłoki założyłam na głowę. Ręcę ułożyłam na brzuchu Ignazio, który gestem dwóch palców wskazał mi, że będziemy jechać. Silnik zaryczał, a następnie wolnym, płynnym ruchem ruszyliśmy przed siebie.
Automatycznie ścisnęłam mocniej ciało chłopaka, chwila minęłam nim poczułam się pewniej i poluzwoałam uścisk. Wtopiłam się w ciało mężczyzny, które dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Delikatny wiatr smagał moje ciało, chciałam czerpać z tego momentu jak najwięcej. Korzystałam z tej wyjątkowej chwili, bo nie chciałam, a przede wszystkim nie mogłam dopuścić do kolejnych. Z zaciekawnieniem rozglądałam się po ulicach, które na co dzień mijałam, ale z innej perspektywy. Obcej mi do tej pory.
Kolejka do ZOO jak zwykle sięgała kilkuset metrów, przynajmniej z parkowaniem nie było problemu, bo motor udało się odstawić tuż przy wejściu do ogrodu zoologicznego. Ignazio złapał mnie za rękę, a następnie poprowadził mnie tuż przed wejście. Spojrzałam zdezorientowana, na kolejkę stojącą nieopodal.
– Wykupiłem nam bilety roczne, możemy przychodzić, kiedy tylko mamy ochotę oraz czas. Lubię tutaj spacerować, czas zwalnia, a ja mogę znaleść chwilę na przemyślenia i trochę oderwać się od codzienności – wytłumaczył z błakającym się na twarzy uśmiechem, czym wprowadził mnie w zakłopotanie. Liczyłam teraz każdy grosz, a nie lubiłam mieć poczucia zobowiązania czy długu wobec kogokolwiek.
– To miło z twojej strony, dziękuje ci. Rozliczymy się jakoś...
– Przestań, nie ma takiej potrzeby – przerwał mi natychmiast. – To był mój pomysł oraz prezent dla ciebie. Zależy mi tylko na tym, abyś go przyjęła. Na tym polega przyjaźń. Nie jesteś mi nic winna, zrozumiałaś?
Miałam wrażenie, że jego głos się lekko wyostrzył, nie zamierzałam z nim dyskutować, nie chciałam też sprawiać mu przykrości. Odczułam lekka ulgę, skoro tak to postrzegał to ja też nie zamierzałam doszukiwać się niczego więcej.
– Ignaś, ale do biletu rocznego potrzebne jest zdjęcie – powiedziałam w momencie, gdy podawał już bilet osobie przy wejściu, twarz pracownika z budki przeskakiwała dziwnym wzrokiem od zdjęcia do mnie, a następnie spoczęła na rozbawionym chłopaku.
– Możecie iść – wydukał pracownik obsługi ogrodu zoologicznego, spoglądając na mnie nadal z zaciekawieniem.
Siegnęłam szybko po imienny bilet, jeden rzut oka i całe powietrze uszło ze mnie w tym momencie, fala wstydu wymieszana z rozbawieniem oraz nutą złości wypełniła krew w moim ciele.
– Ignazio – fuknęłam natychmiast, sięgając po jego dłoń.
– Jedyne, jakie udało mi się zdobyć – odparł spokojnie, nie pozbywając się rozbawienia. Patrzył wprost w moją twarz, a palcami drugiej dłoni wskazał na plastikowy kartonik.
Bilet całoroczny. A na nim moje zdjęcię w specyficznym przebraniu oraz ekstawertycznym, wielobarwnym makijażu Hailey Queen.
– To było w czasach, kiedy byłam jeszcze zwariowana. Teraz staram się postępować rozsądniej – wytłuamczyłam się.
Brwi Ignazio prawieże zrównały się z linią włosów.
– Wydawało mi się, że zawsze postępujesz rozsądnie – odparł bez zastanowienia. Pozostawiłam to bez komentarza, bo jak inaczej można znawać osobę, którą kiedyś byłam. Dziewczynę, która szybciej mówiła czy robiła niż pomyślała.
– Gdzie najpierw idziemy? – ucięłam pytaniem dalszą, bezsensowną dyskusję. Nie chciałam podążać w tak zawiłe zakamarki umysłu ani Ignazio ani mojego.
– Przed siebie, możemy pospacerować główną aleją, a przy okazji podziwiać zwierzęta, porozmawiać, pobyć razem w ciszy.
Parsknęłm, nim przewróciłam oczami.
– Pobyć w ciszy – powtórzyłam rozbawiona.
Byłam ostatnią osobą na świecie, która pobyłaby w ciszy. Zazwyczaj języka w gębie brakowało mi tylko przy Ignazio. Moja ekstawertyczna osobowośc była niejednokrotnie moim przekleństwem. Nie potrzebowałam momentu na wyciszenie czy pobycie samej, moim żywiołem byli ludzie, towarzystwo i wieczne spotkania. Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu, nie lubiłam spędzać czasu sama, potrzebowałam towarzystwa, a przede wszystkim uwielbiałam ten dreszczyk emocji, kiedy miałam poznać nową osobę. W ten sposób ładowałam baterię.
– To była taka metafora – odparł poważnie, dotykając jednocześnie kciukiem kostkę mojego nadgarstka. Delikatnym ruchem sunął po skórze. Szybko odwróciam wzrok, zawstydzona swoją dziecinną reakcją. Przecież nie pierwszy raz dotykał mnie mężczyzna. Nie miałam także problemu z bliskością fizyczną, nie wstydziłam się swojego ciała, a widok golizny czy mnie w relacji z mężczyzną nie był niczym nieznanym, ale teraz odzuwałam o inaczej. Intensywniej. Bardziej. Mocniej.
Musiałam postawić granicę teraz i tu, aby ta relacja nie szła w złym kierunku. Abym ja nie czuła tego, czego nie powinnam a Ignazio tego, na co nie zasługuje.
CZYTASZ
IGNAZIO. Prawdziwe oblicze #3 |
RomansaKiedy los stawia na drodze Ignazio Zolla dziewczynę, będącą jego przeciwieństwem - głośną, chaotyczną, wyzwoloną - to znak, że czasem warto chwytać byka za rogi, wyjść ze swojej strefy komfortu albo przynajmniej spróbować. Marika Rak, jest kobietą...