10. Sierżant Vimes w delegacji

1 0 0
                                    


Dwaj smutni panowie w szarych garniturach mieli problem. Kogo zostawić? A kogo wymazać?

Nad Quirmem zachodziło Słońce Dysku, topiło się w oceanie, choć w rzeczywistości wisiało za uchem, żółwia i miało się skryć pod nim samym. A'Tuin posiada również skorupę pod brzuchem, jakiś szczątkowy pancerz, w innym razie byłoby mu bardzo gorąco.

W tym czasie dwaj panowie dokonywali korekty rzeczywistości. Zaszeleściły ołówki i już było ich dwoje. Zegar kwiatowy szeleścił płatkami gardenii. Wybiła siódma. Nie było śladu zniszczenia. Szkody zostały naprawione.

Vimes westchnął, był całkowicie odporny na piękno, na początku sprawowania w władzy Lord Vetinari zaszczepił w mieszkańcach Ankh-Morpork ideę, że całe należy do niego i potem nikt już nie rościł pretensji.

– Służba, to służba. Trzeba by cudu, albo jakiejś cholernie mocnej magii, żeby się z tego wymigać...

– To ja – odezwała się Susan.

Siedziała w tym samym miejscu, ale spotkali się teraz.

– Musiałam się z panem porozmawiać. Mówią, że Straż to najlepsza policja na Dysku.

Vimes siedział obok. Nie przypominał sobie, żeby się do niego dosiadła.

– Dziękuję młoda damo, chociaż nic mi na ten temat nie wiadomo – odpowiedział.

– Niech pan nie będzie taki skromny, sierżancie. – dodała.

– Nie jestem – odparł.

Natychmiast przeszła do rzeczy.

– Mam kilka pytań – powiedziała, szukając odpowiednich słów.

– Ja też – odparł bezwiednie.

– Prawda, jak dobrze się składa? – ucieszyła się Susan, współpraca od razu zaczynała się układać.

– Aha – zaczął niegrzecznie – co ja tutaj robię?! I kim – Vimes przeklął – do cholery, jest ten Kowalski?!

Smutni panowie zagrozili ołówkiem. Miał się ich bać?

– Co to za jedni?

– Jacy jedni? – Susan przegarnęła falującą grzywkę – Nie widzę nikogo. Mam..

Podniosła wzrok znad notatek.

– Mam kilka pytań – powtórzyła

Vimes spocił się, o ile można spocić się jeszcze bardziej.

– Ja też – dodał.

Już miał zapytać, co ja tutaj robię i, ale ugryzł się w język.

– Tak? To świetnie się składa – odpowiedziała.

Śmie®ć dosiadał Bestii, był to tylko motocykl, oczywiście przerobiony, ale nosił imię równie potężne, jak jego właściciel. Ruszył, ale nie ujechał daleko. Za nim wymachując ręcznikiem, biegł Terry. Chyba ten gość z pobocza.

– nie panikuj – przeczytał, przegazowując.

– Nie mam zamiaru – Terry zdyszany dopadł go wreszcie. Złapał się tylnego światła i wysapał – Może powiesz mi w końcu, co tu się dzieje?

Śmie®ć dodał obrotów.

– Myślałem, że ty mi to powiesz. Tymczasem nasłałeś na mnie prawników.

– Nasłałem? Jakich prawników? – Terry miał mętlik w głowie.

Motocykl zabrzmiał, co najmniej, jak wezwanie na Sąd Ostateczny.

Zakład Pogrzebowy Ankh-Morpork albo Kim , do ch^^^^, jest ten Kowalski?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz