17. Skąd się biorą dzieci? Wersja Dysku.

1 0 0
                                    

To dziecko urodziło się z Miłości.

Z Miłości Morta do Ysabell i Ysabell do Morta.

Kiedy dodali obie do siebie, mieli jej już tak dużo, że mogli jeszcze się nią podzielić, te dwie istoty były tak wpatrzone w siebie, że kwestią chwili było, to że pojawi się trzecia.

I tak się stało. Co prawda nowy fragment Miłości z początku sam był niewielki, ale sama Susan ważyła niewiele więcej. Z biegiem czasu Susan rosła, a z nią rosła ich Miłość.

Śmie®ć tego nie rozumiał, ale lubił na to patrzeć. Tak jak lubił głaskać koty. Może była to kwestia elektryczności, grzbiet kota jest fantastycznym generatorem błysków i trzasków, zwłaszcza w ciemności, a potem zauważył, że dzieci też można głaskać. Sprawiało mu to może nawet większą przyjemność. Był dziadkiem.

Susan wierciła mu się na kolanach. Siadała i kazała sobie czytać lub opowiadać bajki. Bardzo jej się podobały te straszne historie. I chociaż dziadek wiedział co innego, bo wszystkie te historie znał z autopsji, w większości z nich maczał nawet swoje kościste palce, wprowadzał do nich element humoru, stawiał kropkę nad i, budując napięcie, wieńczył opowieść zgrabnym, niekoniecznie udokumentowanym faktami zakończeniem. Rodzice byli zadowoleni, snujące się po mieszkaniu baśnie, pozwalały im znaleźć odrobinę wytchnienia, co przy małym dziecku, a zwłaszcza przy Susan, która niespodziewanie posiadła zdolność znikania, nie było już takie proste. Wychowanie było czynnością żmudną i bardzo rozciągniętą w czasie.

– Kto powiedział, że dorosłym jest się dopiero po osiągnięciu osiemnastu lat życia? – zżymała się na nich. – I dlaczego chcecie wysłać mnie do jakiejś szkoły? Mogliby się ode mnie uczyć. Elo? Spójrzcie na mnie, który mamy wiek? Nawet młodsze królewny są wydawane za mąż! Co jest z wami nie tak!

– Kochamy cię – odpowiadali zgodnie.

– Ja też – stroszyła brwi. – No i co z tego?

Była nastolatką. Taką samą jak inne, pełną sprzeczności i... To i robiło wielką różnicę. Była wnuczką Śmierci.

– Musi iść do szkoły – Ysabell podjęła decyzję i na nic zdawały się próby, żeby ją przekonać.

– Oczywiście – zgodził się Mort.

– Musi poznać normalnych ludzi – stwierdziła.

– Aha – westchnęła Susan – to teraz już nawet nie jesteśmy normalni?

Albert zatrzymał się w progu. Był właśnie w połowie drogi pomiędzy pokojem a kuchnią, z przypaloną patelnią i wiadomością o opóźnionej kolacji, kiedy zobaczył i zorientował się, co się dzieje, dyplomatycznie zawrócił bez słów. Nawet nie zaciągnął się papierosem wystającym mu z ust. Bezszelestnie wrócił do gastronomii. Kolacji i tak nie było. Zanosiło się też, że długo nie będzie.

– Mort! – Ysabell wzmocniła ekspresję. – Powiedz jej wreszcie, że to dla jej dobra!

– Mówię... – odpowiedział bez przekonania. Przeglądał A'zetę.

– Mortimer! – potrząsnęła nim.

Aha, pomyślała Susan, zaraz się zacznie.

– To tylko szkoła – spróbował bagatelizować.

– Z internatem! – sprostowała Susan.

– Dla ciebie wszystko, co najlepsze, córeczko. – Ysabell próbowała załagodzić. – Wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej!

– Tato!

– Co? – znów podniósł wzrok.

– To pensja dla dobrych panien! – tupnęła.

Zakład Pogrzebowy Ankh-Morpork albo Kim , do ch^^^^, jest ten Kowalski?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz