22. Inspekcja Morta i Ysabell

1 0 0
                                    

 W Zakładzie Pogrzebowym Ankh-Morpork pracuje wiele osób, gdyby zapytać Pi ilu ich jest, Pi nie wahałby się nawet przez chwilę, jakakolwiek była to liczba, niebezpiecznie zbliżała się do nieskończoności, jak bardzo by nie był zajęty, chętnie udzielał odpowiedzi, marketing jest bowiem połową sukcesu.

Kończyli robra. Ale, czego to oni jeszcze nie dokończyli?!

Trzasnęły drzwi. Trzepnęły, jakby chciały sobie gdzieś pójść razem z futryną. Zatrzęsły się lampy, zgasły co drugie świece, a ściany doznały kolejnego uszczerbku. Gdyby był nie to Zakład Pogrzebowy Ankh-Morpork, dawno już by się zawalił. Nadrektor Niewidocznego Uniwersytetu, wiecznej pamięci Ridcully z Bronzu, wmurowując kamień węgielny w fundamenty tej znamienitej instytucji, zadbał o jej przetrwanie. Pięć cegieł w poprzek, dwie wzdłuż, zapewniały ochronę przed wszelką magią, a spajający konstrukcję rewelacyjny cement z samych rdzeni Ramtopów, o swoistych własnościach wiążących i mielony na drobne uberwaldzki klinkier, wymieszany pół na pół z wapnem i jajkiem sadzonym, gwarantowały trwanie po samą wieczność, gdziekolwiek ta by w tej chwili nie była.

To musiało być coś naprawdę ważnego. Mort na wejściu zamachnął się kosą, a Ysabell sama była gromem z jasnego nieba. Tego się nie spodziewali. Nikt nie śmiał zapytać, o co chodzi? Karty wypadły im z rąk. Wartości Rodzinne, w pełnej krasie, wkroczyły do akcji, a z tyłu, w odwodzie, stał jeszcze Albert, gdyby komuś przyszło mieć inne zdanie, gotów przywalić każdemu na odlew patelnią.

– Gdzie moja córcia?! – Ysabell nie spodziewała się innej, niż co najmniej twierdzącej odpowiedzi.

Mort nie musiał nic mówić, cokolwiek by dodał, byłaby to kolejna tautologia, a te jak wiadomo Morta nie znoszą.

– Wstawać i mówić! Nie jestem w nastoju do żartów!!! – dodała.

Igory od razu posrały się jeden po drugim. Tylko Pi Razy Oko zachował odrobinę powagi.

– Pani wybaczy – oznajmił. – Ale szuka Pani córki, tu? Czy na tamtym świecie? Nie rozumiem, zaszła jakaś nieoczekiwana zmiana? Ponieważ zajmujemy się zarówno jedną jak i drugą stroną rzeczywistości...

Nie zdążył pomyśleć. Już leżał na ziemi, z ostrzem na gardle.

– Fatalna odpowiedź – usłyszał.

– Aha... – załapał tlen.

– Ja myślę – podpowiedział Mort.

Ysabell usiadła.

Mort cisnął Igora w kąt.

Albert stał, ale tak naprawdę chciał wrócić do kuchni. Sytuacja zrobiła się mniej dramatyczna.

– Ktoś mi odpowie? – dodał po chwili, łapiąc go ponownie, albowiem odbił się tylko d ściany i wrócił.

Pi Razy Oko zacharczał wymownie.

– Pan się zgłosił? – Ysabell spojrzała na Morta. – Popuść kochanie. Nie chcemy scen, prawda?

– Oczywiście – odpowiedział z przesadną grzecznością.

Oswobodzony Pi wstał.

Dwaj smutni panowie w szarych garniturach wzruszyli ramionami. Nie mieli tu nic do roboty. Strajk dobiegł końca.

– Miała wrócić po szkole do domu, a do tej pory jej nie ma – powiedziała.

Mort odstawił kosę. Nie należała do niego, ale umiał się nią obchodzić, w zasadzie był wiceprezesem firmy. Zasiadł obok małżonki.

– To trwa już dwa miesiące, zaraz skończą się wakacje. To chyba normalne, że rodzice są zaniepokojeni – dodała.

– Ale proszę Pani – Pi zrobił minę jak nie mający sobie nic do zarzucenia koteł – Ich tu nie ma!

– Więc byli? – Mort przetłumaczył odpowiedź.

Pi wzruszył ramionami.

– Gdzie On jest? – zapytała.

– Kiedy? – doprecyzował Pi, dostępne były różne warianty.

Kryształy czasoprzestrzenne splątane z okresem czasu, przechowywały informacje o osobie, w zasadzie samą osobę, i tak, jak było ich wiele, wiele było też możliwości.

Wziął jeden z nich.

– Teraz – dodała.

– Teraz? – odetchnął z ulgą. – To proste, zaraz, którą mamy godzinę? W zasadzie, nawet nie trzeba używać kryształu, żeby powiedzieć, w Quakowie, w Barze...

– Typowe – westchnęła. – Ach, ci mężczyźni...

– Mlecznym – dodał Pi. – Siedzi z Terrym i jedzą pierogies. Spotkają się z panienką Susan dokładnie za cztery minuty trzydzieści trzy sekundy – dokończył.

Mort aż przyklasnął w ręce.

– O! I zguba się znalazła. – poderwał się. – Kochanie wracamy do domu. Wstawiłem pranie. Albert szybko, szybko, musimy sprawdzić, czy wyschło...

– Nie rozpędzaj się tak, mój drogi. – przystopowała go. – Pamiętasz może, ile lat na ciebie czekałam? Jak wyszedłeś tylko na chwilę? Zdążysz to jeszcze wszystko nadrobić.

Skoncentrował całą uwagę, oczekując pytania, nie odpowiedzi.

– Tak, kochanie – i jeszcze nadstawił ucha.

– Tak, mężu? – odpowiedziała.

– Rozumiem, że wracamy przez Quaków? – zakończył.

Ostatnie cztery minuty i trzydzieści trzy sekundy minęły im w całkowitym milczeniu.

Scato wykorzystał tę chwilę na swój sposób. Jego część składała się z samych pauz, tu i ówdzie nazywanych tacetami, zagrał to perfekcyjnie, akcentując każdą nieobecność, dopilnował by nie opuścić niczego. Nieopuszczenie opuszczonego zsumowało się dokładnie, jako idealnie zaprojektowana chwila ciszy.

Był tak zachwycony swoim wykonaniem, że postanowił nie mącić doskonałości i dołączył do niej, sam zniknął. Szczęściem tym razem postanowił ograniczyć zniknięcie do, tylko swojej osoby, oszczędzając przy tym pozostałe światy.

Pozostałe, określone tym pięknym, pradawnym, wieloznacznym słowem, odetchnęły z ulgą. 

Zakład Pogrzebowy Ankh-Morpork albo Kim , do ch^^^^, jest ten Kowalski?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz