16. Polowanie na potwora. Worek pełen wiatru.

1 0 0
                                    


O tej samej porze w Quirmie.

O godzinie, o której mówiło się od dawna.

Panna Susan oraz sierżant Vimes mogli podjąć czynności.

Nie wiadomo czego spodziewała się ta dziewczyna, nie ustalono jak zareaguje sam Vimes, jednak nie było odwrotu.

Tak mogłaby się zaczynać wiadomość na pierwszej stronie A'zety. I pewnie tak będzie, pomiędzy porankiem, który wszak wzejdzie jutro, a dzisiejszym wieczorem, zachodziła Różnica. To ona była dziobkiem u wagi. To właśnie było to tajemnicze przejście pomiędzy jednym punktem a drugim, bez użycia linijki, tędy wiodła droga z Zaświatów i tędy wypełzały nią bestie.

Nie inaczej było tym razem. Gdzieś daleko stąd, ktoś dał zielone światło, więc jak nigdy przedtem pchali się właśnie tą drogą. To nic, że tym punktem był Zegar Kwiatowy w Quirmie, dokładniej siódma wieczór, potwory potrafiły dobrze się maskować, tak jak potrafiły zdeptać każdą prawdę, dobro i piękno, a nawet kryjąc się pod nimi, używać ich jako kamuflażu.

Susan Sto Helit przeszukała wszystkie szafki, panny Butts i Dalcross nie byłyby zadowolone z efektu, szperanie w cudzych rzeczach jest wyłączną domeną personelu pedagogicznego, uczennice nie mają takich uprawnień. Poza tym Susan nie zawahała się zajrzeć również do szafek nauczycielek.

Powinna była się domyśleć. Powinna była to zrobić na samym początku. Zapomniała jednak o prezencie od Leonarda, po prostu nie przywiązywała do niego uwagi, poza tym nie podejrzewałaby o to koleżanki z pokoju. Prokrastynacja okazała się jednak nie tyle nieodpowiedzialna, co wścibska, przywłaszczyła sobie drobny przedmiot, nie mając pojęcia o skutkach, jakie przyniesie ze sobą nieautoryzowane użycie wabika. Susan nawet nie zwróciła uwagi, może nawet pozwoliła jej zabrać gwizdek?

Zapomniała, że jeszcze był worek. O ile Susan potrafiła poradzić sobie z monstrami – samym spojrzeniem, gołymi rękami czy wreszcie wszelkimi przyrządami do robótek ręcznych, nie mówiąc o wszelkiej maści pogrzebaczach czy samym mieczu dziadka – koleżanka nie należała do wybitnie odważnych i sprawnych. Ale jak każda dziewoja w swoim wieku lubiła błyskotki. Gwizdek należał do takich osobistych rzeczy Susan, które mogłyby skusić srokę, a co dopiero wychowankę Pensji dla Dobrych Panien Panny Butts!

Gwizdek przepadł. Przez te wszystkie tygodnie żmudnego dochodzenia nawet o nim nie pomyślała! Dopiero w dzień wyjazdu Prokrastynacji doznała olśnienia. Wróciły ostatnie słowa Leonarda, a z nimi wszystkie fakty zaczęły nawlekać się na nici, koraliki zdarzeń układały się same i Susan wiedziała już, co się stało, znalazła winowajcę.

Prokrastynacja pakowała kufry i wynosiła walizy, może niekoniecznie ona, ale jej służba.

– Czy to nie dziwne – westchnęła – że zawsze wywożę więcej rzeczy, niż ze sobą zabrałam?

Susan nie śmiała wątpić, wiele z nich wcześniej należało do innych, księżniczka przylepa, cudze rzeczy traktowała jak swoje, w jej królestwie to było normalne, ale nie w placówce publicznej, jaką była Pensja? Niekoniecznie.

– Prędzej, gamonie, brać wszystko na bagażnik, samo się nie wyniesie! – strofowała służących w liberiach. W końcu należała do Uberwaldzkiej arystokracji, w jednym słowie potrafiła zelżyć lokaja, jak bobra.

– Gamonie! Widzisz, Susan, nic do ciebie nie mam, ale to już ostatnie wakacje, więc żegnaj.

– Mam nadzieję...

– Słucham?

– Cieszę się.

– Że?

– Już się nie zobaczymy?

Zakład Pogrzebowy Ankh-Morpork albo Kim , do ch^^^^, jest ten Kowalski?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz