• Jan •
— 🥀 —
Od kąd sięgałem moją pamięcią, nigdy nie zdołałem zastać w Londynie zimy, która uniemożliwiłaby większości mieszkańcom dostać się do pracy, a uczniom czy studentom do szkół, bądź uczelń.
Sięgać pamięcią nie będę nawet starać się Polski, gdyż tam nie widziałem nawet porządnego śniegu, a co dopiero srogiej zimy.
Jednak ku mojemu zaskoczeniu, a nawet i preferencji przybyła ona i otuliła cały Londyn w tym konkretnym roku. Choć nie spełniła ona moich oczekiwań, gdyż mimo wszystko musiałem pójść do szkoły, i tak czułem się niemalże idealnie szczęśliwy, gdy tylko z samego rana, spostrzegłem ulice i chodniki wręcz pochłonięte przez puchatą, mieniącą się w bladych promieniach słońca pierzynę. Radość sprawił mi również widok zamarzniętych szyb okiennych, przez które nie było się w stanie dojrzeć detali istniejących na zewnątrz.
Radość ta jednak zasiedliła się we mnie do czasu, gdy ten jakże wyczekiwany przeze mnie mróz zaczął mnie niebywale wkurwiać.
Cóż jak się okazało moje dziecinne marznie, które przetrwało wszystkie burze, sztormy i huragany aż do dnia dzisiejszego, umarło szybciej niżby się można było tego spodziewać, gdyż ulotniło się z pierwszymi przeszkodami zaistniałymi wśród srogiej zimy w postaci oblodzonych chodników i dokuczliwego zimna, które nawet jak dla mnie przekraczało już ludzką granicę.
Dlatego też, jak każda osoba przemieszczająca się po chodniku, przemierzałem przez wszelki lód nie tylko z ostrożnością, a także niebywałym pędem, gdyż doskonale zacząłem odczuwać jak mróz zaczął oddziaływać na moją twarz czy dłonie.
Gdy tylko więc dotarłem do budynku, w którym mieszkałem, niezwłocznie pokierowałem się w stronę klatki schodowej i byłem wręcz bardziej niż pewien, że w takim momencie jak ten, w którym jestem już o krok od poczucia upragnionego ciepła, już nic nie zdoła mi przeszkodzić, okazało się jednak, że los zadecydował inaczej, chcąc trochę się ze mnie ponaśmiewać i podrwić.
Otóż przed wejściem do klatki schodowej uniemożliwiła mi drobna postura pewnej trzęsącej się od niebywałego mrozu szatynki, która siedziała na schodach tuż przed owym wejściem.
Nie wiedząc kompletnie dlaczego tak zdecydowało moje serce, choć rozum wrzeszczał, by jak najszybciej dostać się do pomieszczenia przepełnionego ciepłem, postanowiłem schować klucze od mieszkania do kieszeni, po czym usiąść obok szatynki, w celu równie udawania, iż nie mam jak dostać się do domu.
Mimowolnie, tak jakby widok dziewczyny był dla moich oczu niczym kolce dla róży, spojrzałem na nią, kompletnie nie wiedząc czemu. Pośród zimowych, grubych ubrań wydawała się taka drobna i zupełnie nieszkodliwa niż w przypadku pogody nie tak srogiej, jak ta dzisiejsza.
Kolce nie służą do niczego. To tylko złośliwość kwiatów.
— Jeśli chcesz mogę dać ci ciepłą herbatę. Mam trochę w termosie — zagaiłem, widząc jak bardzo dziewczyna drży od zimna okalającego nas z każdej możliwej strony. Olivia jednak, jakby chcąc utrzymać wrażenie swojej niezależności jedynie posłała w moją stronę nikły uśmiech. Wiedziałem mimo to, że w głębi jej serca ukrywa się chęć uczucia płynnej rozlewającej się gorącej substancji po całym przełyku, a następnie po ciele, dlatego też wręczyłem jej termos, z którego szatynka bezzwłocznie skorzystała.
Nie do końca wiedząc co począć z jakże niezręczną i gęsta ciszą, postanowiłem chociażby nawet dla zabicia swojej nudy zanucić pod nosem pierwszą piosenkę, która pojawiła się w mojej głowie, i która o dziwo była typowo świąteczna.
— Lubisz Święta? — odezwała się po dość długiej chwili, od kąd się do niej przysiadłem.
Z początku nie do końca wiedziałem co odpowiedzieć. Problem większości mojego życia istniał taki, iż nie skupiałem się na tym co lubię i czym się interesuje, a na tym czego tak naprawdę oczekują ode mnie bliscy. Dlatego też właśnie nie miałem pojęcia jaka to powinna wybrzmieć spomiędzy moich ust odpowiedź. A że cisza, która tak nagle ponownie między nami zapanowała, dawała się w końcu we znaki, postanowiłem ten pierwszy raz od dawna spoglądnąć do swojej duszy i czegoś się o sobie naprawdę dowiedzieć.
Choć tak nagłe wędrówki po niezbadanym morzu są bardzo ryzykowne, lubiłem je.
— Lubię klimat świąt, nie same Święta — odrzekłem w końcu, skupując swój wzrok na jednym z oczu dziewczyny. I ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem tam zupełne zrozumienie. Może jednak nie sztuką jest mówienie innym tego, co im się spodoba, a mówienie nieskazitelnej prawdy niezależnie od tego czy się komuś spodoba, czy nie.
— Mam tak samo. Choć nie wiem czy powinnam wypowiadać się na temat tego drugiego, skoro prawdziwych Świąt nie miałam w domu od dziecka — odrzekła w pełni spokojnym głosem, mimo że w jej oczach pobłyskiwało coś na kształt bólu i pretensji względem jej rodziców, którzy moimi oczyma wydawali się być potworni.
W okół nas ponownie zaistniała gęsta cisza, która w żaden sposób nie należała do tych przyjemnych. Chcąc więc rozluźnić atmosferę i pomóc szatynce zapomnieć o tak przykrym wspomnieniu, mimo dotkliwego chłodu wyciągnąłem dziewczynę na środek chodnika, by zacząć lepić jedną z trzech części bałwana.
Tak więc oto niczym idioci zaczęliśmy lepić ogromnego bałwana na środku przejścia, by finalnie za miast marchewki jako nosa, widniała tam linijka, a jako oczy gumki do ścierania.
— 🥀 —
802 słowa.
CZYTASZ
LOOKATME | Jann ✓
FanfictionWedług mnie to niebywałe, że ludzie potrafią przybrać formę zachowania, zależnie od otaczających ich ludzi. Tak jakby każdy z nas grał w filmie. A każde otoczenie, było innym filmem. Uważam tak, bo widzę to po sobie. Moja twarz potrafiła nosić wiele...