Brzydkie słówka, czyli o wulgaryzmach w książkach

44 3 0
                                    

Czas na kolejny element, który wzbudza równie wielkie kontrowersje, co sceny erotyczne.
W jednym poradniku zobaczyłam dość śmieszkową i zupełnie nieprofesjonalną poradę, gdzie autorka tylko napisała w sumie: nie przeklinajmy, bo trzeba dać dobry przykład młodszym pisarzom i czytelnikom. Ja to rozwinę o bardziej rzetelną ocenę.

Osobiście bardzo nie lubię używać wulgaryzmów i mam tu na myśli naprawdę ostre przeklinanie, zwane czasem dość trafnie k-wordami. Tak, oczywiście duża większość ludzi kocha wulgaryzmy, a im bardziej dosadne, tym lepiej. Szczególnie z wielkim upodobaniem używają ich młodzi ludzie, dla których ostre przeklinanie chyba jest kwestią honoru. Owe słówka przewijają się wszędzie, a szczególnie tam, gdzie mamy dzieło oznaczone przynajmniej znaczkiem "12+". Choć ja bym raczej podciągnęła to na "16+", jako że wulgaryzmy stosowane od dwunastu lat są bardzo łagodne i właściwie niezauważalne. Dopiero w dziełach o bardziej "dorosłych" treściach można już zauważyć rozwinięty język, nie szczędzący na mocnych wyrażeniach. Ktoś by powiedział zapewne: "No, ale o co ci chodzi? Przecież każdy przeklina!". Oczywiście, nie przeczę, że ja tego w codziennym życiu nie robię, klnąc pod nosem, by wyrzucić negatywne emocje. To jedna jedyna, powiedzmy, dobra strona wulgaryzmów, gdzie rzeczywiście ich charakterystyczne natężenie oraz przypisanie im cech agresji sprawia, że czujemy nieznaczną ulgę, gdy soczyście sobie przeklniemy po cichu, gdy jesteśmy źli. Choć są kultury, w których k-wordy nie istnieją i też jest dobrze. Zmierzając do sedna sprawy, przeklinanie do samego siebie nie jest niczym złym. Chodzi bardziej o to, że stosowanie wulgaryzmów w publicznych miejscach jest już dość rażące. Czy to na ulicy, czy to w rozmowie, gdy nasz kolega/koleżanka klnie tak mocno i często, że aż uszy bolą. W internecie ma się podobna rzecz. Na przykład, bardzo nie lubię, gdy ktoś koniecznie musi napisać k-worda wyraźnie i przy wszystkich, tak by na pewno każdy go przeczytał, co moim zdaniem jest niepotrzebne i niczym nie podyktowane. Bo czy naprawdę musisz rzucać wulgami jak mięsem, choć ktoś może sobie tego nie życzyć? Dla mnie jest to już przejaw po prostu braku kultury i wychowania. A odnosząc się do książek, jedna znajoma powiedziała, że wulgaryzmy lepiej oddają charakter postaci. No dobrze, może i oddają, ale jednak zamienników nie brakuje i sądzę, że naprawdę nie trudno wpisać inne wyrażenie lub nawet je samemu wymyślić. I to również może w wyczerpujący sposób oddać osobowość naszego bohatera. Przykładowo w narracji oczywiście wystarczy napisać: "Przeklął głośno ze złości", a w dialogu użyć łagodniejsze wulgaryzmy typu "kurczę", "szlag", "kurde", które nawet dla mnie nie są jeszcze przeklinaniem na miarę niewygodnych k-wordów. Jeśli koniecznie musisz już używać ostrych wulgaryzmów, to daj odpowiednie ostrzeżenie w książce, iż takowy język występuje. Jak wspomniałam wcześniej, są pisarze, którzy nawet potrafią wymyślić własne oryginalne, a nawet bardzo humorystyczne wulgaryzmy, które dla czytelnika są one zupełnie normalnymi wyrażeniami, podczas gdy w uniwersum są uznawane przez bohaterów za przekleństwo. I tu takim świetnym przykładem jest znowu seria książek "Drużyna" J. Flanagana, gdzie pisarz używa wiele prześmiewczych wyrażeń, związanych z mitologią nordycką lub fikcyjnymi postaciami. Pomysłów jest bardzo wiele i świetnie się one sprawdzają. Nie mówiąc już o tym, że to nie wulgaryzmy powinny tak naprawdę podkreślać charakter postaci, ale ich czyny, gesty oraz emocje, odpowiednio opisane w narracji. No, ale to tylko mój własny punkt widzenia i oczywiście każdy ma swój styl.

Jak NIE pisać książek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz