Romantyzowanie przemocy i inne perełki

49 3 0
                                    

Czego jeszcze NIE pisać w książkach? Jak wspomniałam wcześniej, na pewno romantyzowanie toksycznych związków to nie tędy droga. Nie dość, że to zakrzywia zdrowe spojrzenie na miłość, to jeszcze nie niesie za sobą żadnych wartości. I to samo dotyczy romantyzowania przemocy, w tym seksualnej, gdzie tego rodzaju przemoc to bardzo poważna sprawa na świecie i zupełnym idiotyzmem jest romantyzowanie tego okropieństwa. Niestety z jakiegoś powodu dużo ludzi (szczególnie znowu młodych) bardzo lubi powielać w książkach obie treści. Najczęściej widuję motyw, gdzie bohaterka zakochuje się w klasycznym bad boyu, który przeważnie jest synem antagonisty lub sam nim jest. Ręce opadają, gdy czytam z tyłu na okładce opis w stylu: "Nienawidziła go z całego serca, a jednocześnie tak bardzo ją pociągał..." ("Okrutny Książę"). No tak, oczywiście nienawiść połączona z pociągiem fizyczno-seksualnym to teraz bardzo lubiany motyw. Podobna ma się zresztą rzecz z obecnie popularnymi książkami o mafii, gdzie jeszcze autorki ładują toksyczną erotykę. Oprócz tego mamy jeszcze motywy typu: Syndrom Sztokholmski (miłość do oprawcy) oraz wszelkie romansidła polegające na uprzedmiotowianiu drugiej strony, czyli gdy ta staje się dosłownie własnością drugiego bohatera (o czym wspomniałam w rozdziale o scenach miłosnych). Motyw z wielkim upodobaniem powielany szczególnie w książkach o wilkołakach. Tak, to wszystko jest modne, popularne i idealnie zaspakajające wszelkie mokre fantazje czytelniczek. Nie wiem, co ludzi w tym podnieca i chyba nie chcę wiedzieć. Fakt faktem, że sporo tego niestety widuje się na Wattpadzie, co prowadzi do tego, iż platforma jeszcze bardziej zyskuje niechlubną opinię rynsztoka, szamba i kolebki bardzo niskopoziomowych tekstów. A jeszcze by było śmieszniej, takowe lektury oczywiście nabijają wprost nieprawdopodobną ilość wyświetleń. Odnoszę wrażenie, że im bardziej toksyczne treści zawierają autorzy w swoich książkach, tym bardziej się one wybijają. To jest tak niesamowite zjawisko, że można by się pokusić o napisanie pracy doktorskiej na ten temat...

Idąc dalej, chciałabym jeszcze wspomnieć o nadmiernej brutalności w książkach. Zauważyłam, iż często ludzie nie odróżniają "zdrowej" przemocy od krwawej brutalności. Nieraz widzę jak ktoś ciągle mi pisze: "moja książka niestety zawiera przemoc, a wiem, że tego nie lubisz..." itp. Ech, bez przerwy muszę tłumaczyć, że mi nie chodzi o jakieś stanowisko pacyfisty, który stroni od wszystkiego, co nazywamy "przemocą" i nawet muchy nie skrzywdzi. Przemocą możemy nazwać nawet uderzenie kolegi w nos, bo powiedział coś obraźliwego. Nie mówiąc już o tym, że przemoc w samoobronie również jest zupełnie inaczej postrzegana i odmiennie rozpatrywana w świetle prawa. Zupełnie czym innym jest "brutalna przemoc", gdzie przykładowo zamiast tylko siniaka na ciele, mamy wielkie gejzery krwi, flaków i odcięte łby lub gdy morderca zada ofierze pięćdziesiąt ran kutych, bo jedna to za mało, aby go zaspokoiło. Perfekcyjnym przykładem ostrej brutalności jest seria książek "Gra o Tron". Drugiego takiego rynsztoka ze świecą szukać. Nigdzie nie widziałam tak olbrzymiego nasycenia wszystkich rodzajów przemocy, jakie człowiek wymyślił na tej planecie. Ta książka zarówno świetnie szokuje, jak obrzydza. A jej autor musiał być, delikatnie mówiąc, niepoczytalny, by tworzyć coś takiego. Sama żałuję do dziś, iż pokusiło mnie na obejrzenie serialu, bo liczyłam po prostu na świetną fantastykę. A teraz najchętniej tę traumę wyrzuciła ze swojej biednej głowy.

Tak czy inaczej, ostra brutalność, która nie poprzestaje na jedynie wbiciu strzały w pierś przeciwnika, również jest modna i popularna. Bardzo mnie ciekawi, co ludzi pociąga w takim rodzaju przemocy oraz treści. Dlaczego fontanny krwi i odciętych członków zachwycają i sprawiają, że nikt nie chce już czytać książki z cenzurą. Niestety ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, więc do dziś tego nie wiem. Czasem mnie smuci, iż jestem jedną z jeszcze bardzo, bardzo niewielu osób, które stronią od krwawych rzezi i murem stoją za klasyką pełnej zdrowej cenzury. Ja nie potrzebuję do szczęścia takich drastycznych rzeczy. Cenię sobie piękno prawdziwej fantastyki. Piękno niedocenianych obecnie treści, które powinny poruszać znacznie ważniejsze aspekty życia niż to, ile litrów krwi potrafi się rozlać w sali balowej. Może i brzmię jak pacyfistka, ale jak wspomniałam, nie mam nic do "zdrowej" przemocy, bo sama o niej piszę w swoich książkach. Kluczem jest to, by wszystko było przedstawiane sensownie i ze smakiem, a nie po to, by obrzydzać. No, a przynajmniej takie jest moje zdanie. Jeśli piszesz książkę, w której nie ma romantyzowania toksycznych romansów i przemocy, a brutalność jest minimalna, a wręcz znikoma, wiedz że czynisz tę platformę piękniejszą ;) 

Jak NIE pisać książek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz