18. Pożoga

36 12 19
                                    

Ebrus nie był wreszcie czarny od wirującego wulkanicznego popiołu. Stał się czerwony od ognia i pożerających wyższe dzielnice, szkarłatnych demonów pożogi. Paliły się głównie Domy Misji. Na ulicach ścierali się Nizzaryci, zaś nadzorcy wycofali się, by chronić ważniejsze, niższe części Ebrusa. Najwyraźniej rozkazy wciąż do nich jakoś docierały lub też właśnie zaczęły docierać.

Pani Miast uznała, że jej ludzie mogą się wzajemnie powyrzynać, skoro mają na to ochotę. Filip jednak uznał, że może i jeszcze żyła, ale jej umysł był martwy. Nie umiała już prawidłowo ocenić sytuacji, pokonana przez przedłużającą się chorobę.

Wiedział, że jeśli przyjaciele Emira zwyciężą, to wszyscy będą mieć cholerny problem. Nawet nagle wskrzeszenie drakonów stało się nieco kuszące.

Ocknął się wreszcie z zamyślenia, spojrzał przed siebie, dostrzegając wyłącznie zarysy drogich mebli. Ciemność powleczona łuną szkarłatu okrywała rozległy, cichy pokój.

Pomieszczenie było niewiarygodnie wręcz zagracone rzeźbami, meblami i dziełami sztuki, ale w mroku wszystko wyglądało, tak jakby stanowiło jedną całość, kontur jakiegoś drzemiącego w ciszy zdeformowanego potwora.

Nagły błysk rozświetlił pomieszczenie i Seymer, aż zmrużył oczy. Rozległ się trzask tłuczonego wazonu oraz głośny krzyk.

Ludwik opierał się o ścianę, dysząc ciężko.

– Co robisz w moim domu?! – wrzasnął, nie mogąc się opanować. – Czego znów chcesz?! Zrobiłem, co mi kazałeś! Co tu robisz?

– Wiem, że zrobiłeś. Trochę później niż oczekiwałem.

– Przecież musiałem jakoś...

– Pożegnać i przygotować?

– Tak. Skoro to też wiesz, to czego chcesz?!

– Zaraz ci odpowiem – odrzekł niespiesznie Filip i wstał. Zbliżył się do Ludwika.

– O co ci chodzi?

– Chcę wiedzieć, co planujesz.

– Nie rozumiem...

–Nie zgrywaj idioty. Rozumiesz i to aż za dobrze. Po co te tajemne spotkania? Wystarczyło na chwilę spuścić cię z oczu i już zaczynasz mieszać. Wyjaśnijmy sobie coś. Nie będziesz rządził samodzielnie. Nie jesteś Panem Miastem. Nigdy nim nie będziesz. Będę wiedział, kiedy uderzysz i będę wiedział, że to byłeś ty. Już wiem.

Ludwik wydał z siebie cichy dźwięk, który chyba miał znaczyć, że pojął wreszcie, o czym mówi Filip. Zmrużył oczy i podszedł do wytwornego barku, stojącego pod ścianą. Wyciągnął dłoń, zapukał cztery razy w czarny kawałek metalu. Po chwili trzymał dwa kieliszki pełne czerwonego wina. Podszedł ponownie do Filip i wyciągnął w jego kierunku rękę.

– To na zgodę – powiedział. – Nie jest tym razem tak, jak myślisz. Wiem, że moja pozycja zależy od Małgorzaty. Nie musisz mi o tym przypominać. Zachowuję się, tak jak o to, z braku lepszego słowa, „prosiłeś". Bez względu na to, czego się tym razem dowiedziałeś Seymer, chcę, żebyś wiedział, że jesteśmy po tej samej stronie. I jeśli podejmuję teraz jakieś kroki, to tylko po to, aby umocnić właśnie jej pozycję. Moje słabości są typowo ludzkie, ale rolę, którą mam do odegrania traktuję bardzo poważnie. Mogę nie kochać Małgorzaty, tak jak ona by sobie tego życzyła, jednak ją szanuję. I rozumiem zależności.

– Oby – odrzekł Filip, biorąc do ręki kieliszek.

Ludwik obrócił się w kierunku okna i spojrzał na ciemny, mieniący się czerwienią ognia Ebrus.

Konstruktorzy Światów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz