24. Poza Układem

18 4 29
                                    

Filip spał do późna. Wszystko, co przeżył poprzedniego wieczora, jawiło mu się niczym sen. Przez mgłę pamiętał, kiedy i jak Eleonora wyszła. Kojarzył tylko, że dotknęła ustami jego czoła, jakby był dzieckiem, zapięła sukienkę, włożyła buty i zniknęła. Zasnął  ponownie w tym samym momencie, w którym jej obraz rozmył się w jego oczach. 

Przez chwilę leżał nieruchomo i próbował przywołać jej postać w myślach. Po kilku minutach poruszył się i położył dłoń na czole, chcąc w ten sposób upewnić się, że wszystko, co zapamiętał, wydarzyło się naprawdę. Nie był zbyt pijany, nie uroił tego sobie. Powiedział jej, że ją kocha. 

Mógł się oszukiwać i bronić, szarpać z sobą, ale zawsze przychodził moment, w którym trzeba było przestać się okłamywać.  Kochał ją od chwili, kiedy zobaczył na Aresie. Wtedy tego jeszcze nie rozumiał, ale właśnie w tym momencie to się stało i taka była prawda. I to, że ona czuje podobnie, sprawiało, że rzeczywistość stawała się jakaś inna.  Nie szczęśliwsza ani nagle lepsza, jego samego nie rozpierała radość — było po prostu inaczej.

Podniósł się z wreszcie kanapy, stwierdzając, że koniecznie musi się umyć. Zapach perfum wywietrzał z salonu i docierał do niego wyłącznie nieprzyjemny odór własnego ciała. Na podłodze wciąż leżały jego zmięte ubrania, ale nie dotknął ich, po prostu wstał i skierował się do kuchni. Tam napił się soku, jedynej zdatnej do spożycia rzeczy, jaką znalazł i poszedł się wykąpać. Wyglądał zupełnie inaczej, gdy w czystych sztach i mokrych włosach wkroczył ponownie do pokoju.

Spojrzał w szerokie okna swojego mieszkania i wyjrzał na ulicę. Znowu musiała być burza, bo wszystko pokrywał paskudny żółto-czerwony pył. Ludzkie stopy odbijały się w czerwonym kurzu jak w błocie, drobne ślady przecinały się teraz we wszystkich możliwych kierunkach. Odwrócił się od okna, idąc boso po dywanie. Nagle jęknął z bólu. Coś leżało na dywanie i właśnie wbijało mu się w stopę.

Podniósł to dwoma palcami. To była brosza Eleonory. Miała ją przyczepioną do tej dziwacznej złotej sukienki. Ogarnęło go przedziwne uczucie niedawno przeżytej, jeszcze świeżej przyjemności i jednoczesnego wstrętu, który odczuł na widok herbu Rakonów.

Schował ją do kieszeni, uświadamiając sobie, że nie wie, co ma ze sobą teraz zrobić. Poprzednie dni wypełniała Małgorzata, Eleonora i Estera. Teraz stał tu zupełnie sam. Wcześniej samotność mu nie dokuczała, przynajmniej nie w taki sposób. Teraz czegoś mu brakowało. Ten stan był nie do zniesienia. Uczucie stało się tak przytłaczające, że Filip po prostu musiał wyjść na zewnątrz, inaczej zimno czterech pustych ścian zabiłoby go i zmroziło od środka. 

Prędko przebrnął przez plątaninę korytarzy i znalazł się na ulicy. Chciał iść do jakiejś kawiarni, wypić kawę i wreszcie coś zjeść, a przy okazji zastanowić się jak postąpić i jak potraktować to, co się stało. Miał poniekąd mętlik w głowie. Ta magiczna noc się skończyła i znowu zaczynało się upierdliwie, pełne pytań życie. Gdy Eleonora dowie się o medalionie... 

W powietrzu również wyczuło się jakiś wyraźny, namacalny wręcz niepokój. Filip podniósł głowę i spojrzał na wciąż zachmurzone niebo, po którym szybował pojedynczy ciemny statek. Wyglądał na mały okręt handlowy. Chwilę później Filip dostrzegł kolejny. Statek namiestników z Europy – sądząc po ledwo widocznym herbie. 

Seymer zmarszczył brwi.

– Czemu odlatujecie tak szybko? Czy coś się stało? - powiedział cicho do siebie.

Usłyszał ciche kliknięcie, otrząsnął się wreszcie i spojrzał na własny zegarek z jasnym, brązowym paskiem i dużym wyświetlaczem z zielonego kryształu. To nie było zwykłe urządzenie i Seymer praktycznie się z nim nie rozstawał. Wyświetlacz twierdził, że miał kilkanaście połączeń, które przegapił. Zdecydowana większość pochodziła od ludzi, którzy w normalnych okolicznościach woleli nie pamiętać o jego istnieniu. To samo w sobie było już wystarczająco dziwne.

Konstruktorzy Światów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz