Venti
Nie spałem do późna. Myślałem o nim. Może mieć rację. Jeżeli muszę zrobić to, czego nie załatwiłem dotychczas... Od bardzo dawna marzę o miłości. Widzę ludzi, którzy łączą się w pary. Gdy ja próbowałem znaleźć sobie drugą połówkę, kończyło się to na jakimś psychopacie, którego nakręcał mój dziecinny wygląd. To jest męczące.
Zwykle znosiłem to z Zhonglim. A teraz? On znalazł sobie rudego. Teraz nie jesteśmy już kumplami, którzy nie mają szczęścia w miłości. Zżera mnie frustracja jak o tym myślę.
Jeżeli mu powiem prosto z mostu, że go kocham i chcę miłości, to nie będą to jego uczucia. Będzie mnie ratował, ale nie kochał.
Z drugiej strony, nie wiem czy uda nam się inaczej. Mam cztery dni. Z Zhonglim ustaliłem, że jeżeli nie znajdziemy do końca tygodnia sposobu na wyleczenie, to pójdę hibernować. Dzięki temu mój organizm ludzki i dusza się zregenerują, ale znów zniknę na kilkadziesiąt lat...
Muszę wierzyć, że to moje pragnienie miłości jest problemem. A żeby go rozwiązać muszę przebić się przez serce Xiao. Jestem pewien swoich uczuć do niego. To musi być to. Chcę czuć jego usta na swoich. Chcę by należał do mnie. Muszę zrobić wszystko by się we mnie zakochał.
Leżałem oślepiany przez uliczne lampy i księżyc zerkający przez okno. Wszystko mnie rozpraszało. Księżyc przypominał mi dzień, w którym go uratowałem. Była wtedy pełnia, a my spotkaliśmy się na wybrzeżu. Lampy uliczne przypominają mi jak kazał mi się prześlizgnąć samemu do restauracji. Byłem tak zdziwiony tymi podchodami, a potem okazało się, że mój przyjaciel sfingował własną śmierć i ma chłopaka.
***
Jakoś udało mi się zasnąć. Przydałoby się ubrać w coś innego niż koszula szpitalna. Wyszedłem powoli ze swojego łóżka szukając ciuchów. Nie znalazłem ich w szafce w pokoju, więc wymknąłem się przez drzwi na korytarz. Byłem na zapleczu apteki. Gdzie schowali moje rzeczy? Czemu jak ta dziewczynka jest potrzebna, to jej nie ma?
Na końcu tego korytarza zobaczyłem, że drzwi się otwierają. Ukryłem się za losową komodą. Przecież jak ja się pokażę w piżamie? Słyszałem kroki w moją stronę. Przede mną stanął Baizhu. Prychnął pod nosem ze śmiechu.
- Ej! Czego się ze mnie nabijasz?! - krzyknąłem oburzony.
- Jakoś nie zdarza mi się żeby moi pacjenci uciekali z pokoju i chowali się za komodą na korytarzu. Nie mówiąc o tym, że było cię widać. - odpowiedział rozbawiony - Ale do rzeczy. Xiao powiedział mi, że od teraz będziesz pod jego opieką. Miałem ci przekazać, że czeka na ciebie w poczekalni na górze.
- Aha, dzięki. A gdzie macie moje ciuchy? - zapytałem skołowany. Jak to on już czeka... Nie mam czasu się przygotować! Jak ja go rozkocham wyglądając jak menel? Wszystko się psuje!
- Tu obok. - pokazał na jakieś drzwi na korytarzu.
Znalazłem. Ubrałem się. Spojrzałem na siebie w lustrze. Warkocze są do poprawy. Rozplotłem je i zaplotłem ponownie. Nierówno wyszło. Oszaleję! On tam na mnie czeka a ja wyglądam tragicznie. Spojrzałem znów na siebie. Gorset nierówno. Koszula układa się nieładnie. Po jakimś czasie doszedłem do ideału. Zadowolony z siebie wyszedłem na korytarz. Poszedłem w miejsce, z którego wyszedł do mnie Baizhu. Potem schodami na górę. Chyba byłem w magazynie. Albo laboratorium?
Wyszedłem przez drzwi i stanąłem za ladą. Zobaczyłem Xiao. Stał przy drewnianym słupie, który podtrzymywał dach apteki. Podekscytowany przeskoczyłem przez ladę i ruszyłem do niego. Chciałem rzucić się mu na szyję, ale gdy usłyszał, że coś się do niego zbliża, odsunął się.
