~☆ 11 ☆~

44 3 14
                                    

Słońce zaczyna razić mnie w powieki, zachęcając do wstania. Walczyłem z tym pragnąc jedynie powrotu do cichej przestrzeni snu. Jednak jak się zaraz okazało nie było mi to dane.

Gwałtowny ból w przedramieniu budzi mnie z cichym krzykiem. Łapię się automatycznie za bolące miejsce, próbując zobaczyć sprawcę. Obraz jest zamazany przez pierwsze kilka sekund, mogę jedynie zobaczyć dwie postacie patrzące na mnie z dziwnymi wyrazami twarzy.

- W końcu.. - wzdycha jedna, a ja rozpoznaje chłodny głos, lecz nie mam bladego pojęcia skąd. Gdy widok się wyostrza, widzę że należy do białowłosego chłopaka, mniej więcej w moim wieku. Podrzuca w dłoni tenisową piłeczkę - prawdopodobnego sprawcę mojej pobudki.

- Wstawaj Lalusiu, idziemy - mówi drugi głos, ewidentnie należący do mojego współlokatora.

- Podziękuję - mruczę zakrywając się kołdrą, gdy fala wspomnień dnia poprzedniego uderza we mnie niespodziewanie. Spoza kołdry dobiegają mnie ciche dźwięki wymiany zdań a potem skrzypienie drzwi.

Zaraz po tym moje przykrycie zostaje zabranie, a ja spotykam się zdecydowanie zbyt blisko z twarzą zielonowłosego. Mrugam dwa razy zaskoczony, przyciągając pluszowego szopa bliżej siebie.

- Słuchaj - wyglądasz jak gówno i nie chce być aż tak okrutny jak powinienem, więc lepiej łaskawie się rusz - mówi, odsuwając się. Jego ton jest odrobinę bardziej...miękki.. niż zazwyczaj. - Masz trzy minuty na przebranie się i idziemy na resztę oddziału jak kazała Pipi. Chyba że chcesz robić to z nią, wtedy powodzenia droga wolna - mówi jeszcze formalnym tonem. Po czym odrzuca kołdrę wprost na moją twarz i wychodzi.

Chcąc nie chcąc zbieram się w sobie i podnoszę się z łóżka. Szybko wybieram bluzę i zakładam ją na piżamę. Wychodzę, a ich rozmowa milknie.

- Okej Lalusiu, czas na zwiedzanie wariatkowa.

- A czy możemy to ominąć? Nie potrzebuje zwiedzania z przewodnikiem - pytam opryskliwie. Białowłosy przeszywa mnie wzrokiem i otwiera usta by zacząć dyskusję lecz mój współlokator mu przerywa.

- Jak sobie życzysz, to nie masz problem. Ale na stołówkę tak czy siak musisz z nami iść - mówi i rusza nie patrząc na mnie. Drugi przewraca oczami ale idzie za nim, a ja nie mogę zrobić nic innego jak tylko go naśladować.

Idziemy przez niezwykle do siebie podobne korytarze, by po jakichś dwóch minutach dotrzeć do otwartych na oścież białych drzwi. Za nimi widać sześć stolików, każdy z cztery krzesłami wokoło.

- Jak zmienisz zdanie to podejdź, potem wychodzimy więc decyduj się dość szybko - oznajmia sucho czarnooki, po czym razem idą do zajętego już przez dwie inne osoby stolika. Patrzę przez chwilę na ich plecy, a potem zajmuję wolne miejsce przy stoliku po przeciwnej stronie pomieszczenia.

Niedługo później przyjeżdża kobieta z wózkiem (nie ma stroju pielęgniarki, zakładam więc że jest kucharką czy kimś podobnym) i rozdaje podpisane tacki ze śniadaniem oraz szklanki napełnione herbatą (jest bardziej letnia niż gorąca, a ja nie chcę się nad tym zbytnio zastanawiać).

Piję, zdając sobie sprawę jak suche gardło miałem wcześniej. Opróżniam szklankę do połowy i przyglądam się śniadaniu. Po zastanowieniu wybieram najmniejsze zło aka smaruję pieczywo dżemem brzoskwiniowym. Pogrążam się w myśleniu próbując nie rozglądać się zbytnio.

Po czym stwierdzam, że mój bezimienny współlokator musi mieć imię. A jako że jestem tchórzem, który o to nie zapyta przed wyjściem (a właściwie zmuszaniem ich do wypuszczenia mnie stąd jakimś sposobem) to muszę nadać mu jakiś przydomek. W ten sposób staję się on Pistacją, przez kolor włosów (ostatecznie wygrało bo w razie potrzeby, łatwiej wyjaśnić to niż Babie lato).

~☆ Babie lato // Inazuma Eleven AU ☆~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz