~☆ 9 ☆~

57 7 23
                                    

Siadam na łóżku i dosłownie po dwudziestu sekundach drzwi otwierają się, zdecydowanie zbyt głośno, jak na mój gust.

- Dzień dobry chłopcy - szczebiota pielęgniarka wchodząc do środka ze swoim metalowym wózeczkiem. Przypomina teraz tą panią z Hogwart Express, ale zamiast magicznych słodyczy wiezie całą masę podpisanych i posegregowanych leków. Obaj odmrukujemy coś w odpowiedzi. - Jak wam się razem żyje? - pyta. Najpierw idzie za zasłonkę.

- Chyba okej - słyszę odpowiedź (na którą przytakuje), a potem głos milknie prawdopodobnie by przełknąć leki.

- To dobrze, bardzo dobrze. Pamiętajcie zgoda jest bardzo ważna kochaniutcy - mówi pouczającym tonem, a potem wyłania się zza przedziału by podejść do mnie z moim pudełkiem. W środku są dwie tabletki (i na szczęście żadna nie jest jasnofioletowa). Zastanawiam się czy pytać po co są ale ostatecznie rezygnuję; po prostu połykając je szybko i popijając wodą ze szklanki, którą mi podaje. - Bardzo ładnie - mówi z uśmiechem. - No to miłego dnia chłopcy. Dobranoc Złotko - mówi zanim wyjdzie, a ja domyślam się że to drugie skierowane jest do mojego współlokatora.

Wtedy także zdaję sobie sprawę z trzech rzeczy. A mianowicie (1) nie znam jego imienia i (2) bardzo chciałbym znać jego imię oraz (3) raczej małe szanse na to by punkt drugi się spełnił. To natomiast wprawia mnie w swego rodzaju smutek.

Zastanawiam się nawet czy nie spytać go o to wprost, nim opuszczę ten przybytek i liczyć na jego dobry humor i odpowiedź; lecz wtedy przez krótki moment rozlega się muzyka, a zaraz potem kliknięcie i ta ustaje. Domyślam się więc że raczej nici z rozmowy.

Pogrążam się ponownie w swego rodzaju niebycie. Nie przerywa go nawet przybycie jednej z pielęgniarek (innej niż do tej pory) z metalowym wózkiem zapełnionym tackami z jedzeniem. Jedną z nich kładzie na mojej szafce i wychodzi.

Dźwięk drzwi zmusza mnie do powrotu do rzeczywistości. Smaruję pieczywo dżemem, resztę zostawiając nietkniętą i pochłaniam ją szybko. Biorę pojedynczą pomarańcze i wstaję by ją obrać nad koszem. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę jak bardzo ścierpły mi nogi od siedzenia w tej samej pozycji.

W czasie gdy ja wrzucam kolejne kawałki skórki do kosza w rogu pokoju, mój współlokator ewidentnie wstał, gdyż słyszę zza pleców krzątaninę i stukot szafek. Słyszę jak po przechodzi do łazienki. Wraca chwilę nim skończę. Siadam na łóżku od strony zasłony.

Rozłamuję pomarańcze i odsuwam materiał odrobinę na bok.

- Pomyślałem, że może chciałbyś kawałek - mówię. Patrzy na mnie z mieszaniną emocji których nie potrafię nazwać.

- Chyba odmówię - odpowiada cicho, patrząc to na mnie to na pomarańczę.

- Mimo to, nadal myślę że powinieneś wziąć choć kawałek. Chyba nie chcesz nabawić się szkorbutu - mówię starając się brzmieć optymistycznie i zachęcająco.

Patrzy na mnie, przeszywając mnie wzrokiem. Prycha śmiechem, po czym wzrusza ramionami i sięga po dwa kawałki owocu. Wkłada jeden do ust, a ja wypuszczam powietrzem, o którym nie wiedziałem nawet, że je wstrzymuje. Sam biorę jeden. Okazuje się słodki i sycący.

On bierze drugi i ja też. Wyciągam do niego otwartą dłoń z owocem a on bierze kolejny kawałek. W ten sposób na spółkę kończymy pomarańczę.

- Dzięki - mówi a ja uśmiecham się lekko w odpowiedzi. Przez chwilę patrzymy na siebie, a potem kiwa mi lekko głową i zasuwa zasłonę. Idę umyć ręce, a gdy wracam widzę tylko jego plecy, gdy przechodzi przez drzwi wyjściowe. Chcę się odezwać ale ostatecznie milczę. Kładę się na łóżku i próbuje zasnąć, co okazuje się nawet prostsze niż myślałem. Odsuwam się w nicość po raz kolejny...

~☆ Babie lato // Inazuma Eleven AU ☆~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz