Rozdział 19

295 40 54
                                    

Tego dnia Vellamo obiegła radosna nowina. Wszyscy świętowali przyjście na świat następcy tronu, na którego musieli czekać ponad cztery lata, od kiedy zasiadłem na tronie. Wieczorem odwiedziłem Mabel, która trzymała w objęciach naszego syna. Mały książę spał, ściskając w malutkiej dłoni jej palec. W komnacie była również moja matka, która przez całą ciążę prawie nie odstępowała Mabel na krok. Ona chyba najbardziej wyczekiwała przyjścia na świat swojego pierwszego i ostatniego wnuka.

– Spójrz na niego, Amadeusie – zawołała szeptem, jak tylko wszedłem do komnaty. – Jest taki podobny do ciebie. Chcesz go potrzymać?

Pokręciłem głową, zatrzymują się przy łóżku żony i bardzo ostrożnie sięgnąłem do drugiej ręki dziecka. Jego paluszki były takie malutkie. W takich momentach człowiek zachwycał się cudem, jakim było życie.

– Wybrałeś już dla niego imię? – zapytała mnie Mabel. Wyglądała na najszczęśliwszą na świecie.

– Jeszcze nie.

– Pośpiesz się – ponagliła mnie matka. – Książę nie może być bez imienia. To przyniesie pecha.

– Spokojnie, matko. – Cofnąłem rękę, ostatni raz przyglądając się swojemu pierworodnemu dziecku. – Nie będę się dłużej narzucał. Mabel na pewno jest zmęczona.

– Do jutra – pożegnała się ze mną, a te słowa wywołały u mnie nieprzyjemny ścisk w żołądku.

– Śpijcie dobrze – odpowiedziałem, ruszając do wyjścia.

Skierowałem się prosto do sali tronowej, gdzie już czekał na mnie gwardzista. Skłonił się nisko, gdy tylko wszedłem i usiadłem na tronie, wzdychając ciężko. W pomieszczeniu panował półmrok, ponieważ im mniej osób wiedziało, że właśnie tutaj jestem, tym lepiej.

– Czy wszystko gotowe? – zapytałem mężczyzny.

– Tak, Wasza Wysokość – odpowiedział z pochyloną głową.

– Dobrze, przyprowadź go w takim razie – rozkazałem i machnąłem ręką dla podkreślenia moich słów.

Zostałem w sali sam, ciszę wypełniało tylko strzelanie ognia na pochodniach. Czekałem, nerwowo nasłuchując nowych dźwięków. Po kilku chwilach dosłyszałem w końcu kroki, zbliżające się do tylnego wejścia do komnaty. Otworzyły się bez żadnej zapowiedzi, a przybysz wyłonił się z ciemności za mną, zatrzymując się po prawej stronie tronu.

– Witaj, Amadeusie – Nuri przywitał się ze mną, zapominając o moim tytule, jak to miał już w zwyczaju.

Nie przejąłem się tym, już się przyzwyczaiłem do jego cudaczności. Spojrzałem na niego, z drżeniem serca przyglądając się wielkiemu wężowi, którego miał owiniętego wokół ramion. Łeb zwierzęcia był skierowany w moją stronę. Czarny wąż również mi się przyglądał, wystawiając długi język. Zasyczał cicho, przysuwając się bliżej mnie. Wystawiłem dłoń, by ostrożnie pogładzić jego łuski.

– Witaj, Kuu – przywitałem się z wężem.

Dokładnie w tym samym czasie rozległo się krótkie pukanie do głównych drzwi, a już chwilę później do komnaty wrócił gwardzista, prowadząc ze sobą związanego więźnia. Pchnął mężczyznę na posadzkę na środku pomieszczenia i pokłonił mi się krótko.

– To jest skazaniec, o którego prosiłeś, panie – powiedział. – Jego egzekucja ma się odbyć jutro rano.

– Odwołaj ją – rozkazałem. – Zgłoś, że więzień popełnił samobójstwo dzisiejszej nocy. A teraz możesz już odejść.

– Oczywiście, Wasza Wysokość.

Związany mężczyzna przyglądał się z zainteresowaniem całej sytuacji. Jego wargi były wykrzywione w uśmiechu, jakby nie bał się śmierci. Oblizał usta, bezczelnie wbijając we mnie spojrzenie.

HIDE IN THE MOONLIGHTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz