Rozdział 1

950 65 55
                                    

Służba kończyła poprawiać moje włosy, starannie układając każdy ciemnobrązowy kosmyk, nim wciśnięto mi na głowę srebrną koronę. Pociągnąłem w dół rękawy, przyglądając się mojemu odbiciu w lustrze, by się upewnić, że wyglądam dobrze. Granatowa marynarka układała się idealnie na szerokich umięśnionych barkach, zdobienia z białego złota zwisały wzdłuż ramion, a biała koszula nie miała żadnego zagięcia, chowając się w delikatnie kremowych spodniach, których nogawki wcisnąłem w czarne oficerki. Uśmiechnąłem się niemrawo do spoglądającego na mnie odbicia, ignorując nienaturalnie bladą twarz.

– Wasza Książęca Mość – zwróciła się do mnie jedna ze służących, przyciągając moje spojrzenie. – Czy książę jest pewien, że chce zrezygnować ze śniadania?

Skinąłem głową i wypuściłem głośno powietrze, ostatni raz zerkając w lustro, by sprawdzić, czy korona nie przesunęła się przez ten gwałtowny ruch. Na szczęście niezmiennie leżała idealnie.

– Niczego nie przełknę – odpowiedziałem, odwracając się na pięcie i ruszając w stronę wyjścia z komnaty.

Twarde podeszwy butów stukały głośno o posadzki, gdy z wyprostowanymi plecami i wysoko zadartym podbródkiem przemierzałem korytarze. Tuż za mną podążała wiernie służba, pilnując, aby na pewno niczego mi nie zabrakło, gotowa zrobić wszystko, czego bym zażądał jednym skinieniem palca.

Wyszedłem z lewego skrzydła zamku do jego głównej części, gdzie wśród licznych drzwi znajdowała się sala tronowa. Wzdłuż pudrowych ścian stali na baczność gwardziści, a ich wypięte dumnie klatki piersiowe zdobiły krwiście czerwone szarfy, które oznaczały, że ci mężczyźni chronią samego króla. Każdy z nich delikatnie pochylał głowę, gdy ich mijałem, zatrzymując się przed sięgającymi do sufitu drzwiami. Służące wyminęły mnie, aby otworzyć drewniane drzwi i nie kazać mojemu ojcu dłużej na mnie czekać.

Mężczyzna oczywiście siedział na tronie, zaciskając dłonie na podłokietnikach. Wyglądał jeszcze gorzej, niż gdy widziałem go ostatni raz, a przecież było to raptem przedwczoraj. Jego twarz była szara i zapadnięta, oczy podkrążone, pozbawione blasku, a białka pożółkłe. Prawie bezbarwne wargi popękały w licznych miejscach, włosy były znacznie przerzedzone, pozwalając każdemu dostrzec pomiędzy matowymi, czarnymi kosmykami łuszczący się skalp. Żółte paznokcie były połamane do krwi, a dłoń drżała, gdy mężczyzna uniósł ją, zapraszając mnie bliżej siebie.

Klęknąłem u podnóża tronu i skłoniłem się ojcu, którego ciężki oddech wypełniał ciszę w pomieszczeniu. Gdy się podniosłem, zobaczyłem na jego twarzy niemrawy uśmiech. Skinął palcem na dwóch służących, którzy do tej pory pokornie stali pod ścianą za tronem, a teraz posłusznie podeszli do króla, aby pomóc mu się podnieść. Ojciec zachwiał się na chwilę, mocniej ściskając przedramiona przytrzymujących go młodych mężczyzn, i w końcu podszedł do mnie, układając kościstą dłoń na mym barku.

– Dobrze cię widzieć w pełni sił, Amadeusie – wychrypiał, a następnie skinął głową na tylne wyjście z sali tronowej.

Służący zaczęli prowadzić w tamtym kierunku umierającego mężczyznę, a ja bez słowa ruszyłem za nimi, czując narastające mdłości.

Przecież doskonale wiedziałem, że ten moment prędzej czy później nadejdzie, jednak mimo to wciąż się denerwowałem, będąc świadomym, jaki ciężar spadnie niedługo na moje barki. Ojciec wcale nie był w tak podeszłym wieku, jakby wskazywał na to stan jego zdrowia. Miał raptem czterdzieści dwa lata, ale jego dni były już policzone. Właśnie to była cena, jaką płaciliśmy za dzierżenie władzy – każdy z królów Vellamo starzał się szybko i odchodził raptem po około dwudziestu latach panowania. Ja miałem dopiero dziewiętnaście lat, a to oznaczało, że mogłem nawet nie dożyć wieku mego ojca. Nawet najlepsi medycy z całego świata załamywali ręce, nie potrafiąc odkryć przyczynę tej nietypowej przypadłości, a tym bardziej znaleźć na nią lekarstwo.

HIDE IN THE MOONLIGHTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz