Rozdział 10

1.6K 95 48
                                    

Leżałam, zwijając się z bólu. Czułam, jak na moje ciało spadają ciosy. Każdy z nich zdawał się zadawać mi więcej bólu niż poprzedni.

Od dawna wiedziałam, że jest potworem. Wiedziałam jednak, że starałam się wytłumaczyć sobie jego zachowanie, uważając, że nie może być tak zły. Mieliśmy przecież wiele wspólnych chwil, w czasie których mnie nie krzywdził.

To były tylko pozory. Tak na prawdę zawsze był wcielonym diabłem. Ja po prostu, jeszcze wtedy tego nie rozumiałam.

Moją skórę pokrywało wiele czerwonych kresek, które tak okropnie piekły. Na klatce piersiowej, brzuchu i plecach czasem lądowała metalowa sprzączka, której metal haratał moje ciało.

Wszystko mnie bolało, zwijałam się z bólu, wyłam, dławiłam się łzami. Na nim nic nie robiło wrażenia, a mam wrażenie, że tylko mocniej denerwowało.

- Mam nadzieję, że już wystarczy. - powiedział chłopak, chwilowo przestając mnie okładać. - Nie chce mi się marnować na Ciebie nerwów. - ukucnął tuż przy moim ciele. - Nie jesteś tego warta. Właściwie, to nie jesteś warta nawet tego, żeby czołgać się przy moich stopach. - wstał na proste nogi i kopnął mnie w brzuch.

- To jest twoje dziecko! - krzyknęłam, łapiąc się za obolałe miejsce.

Moje słowa chyba odrobinę go napędziły, ponieważ zrobił to ponownie. I po raz kolejny.

- Nie, nie jest moje. - podszedł do biurka, po czym kontynuował, wciąż z grobową miną. - Nie chcę, żebyś miała ze mną coś wspólnego. Po porodzie go oddamy. Może to chociaż zapamiętasz.

- Nie możesz. - spróbowałam podnieść się do siadu. - Nie zrobisz tego.

- Zrobię. - stwierdził bez ogródek. - Zrobię to, chociaż po to, by zrobić Ci na złość. - uśmiechnął się podle.

Udało mi się usiąść na lekko bolących pośladkach, na których uprzednio wylądowało kilka pasków. Powoli, obiema dłońmi chwytając się krańca biurka próbowałam wstać, jednak on, bardzo szybko zepchnął moje dłonie, sprawiając, że wylądowałam na podłodze i zmarnowałam całą energię, jaką tylko miałam.

- Leżeć! - krzyknął. - Musisz znać swoje miejsce. - nie widziałam jego twarzy, jednak byłam praktycznie pewna, że się uśmiechnął. Cwanie uśmiechnął.

- Zack... - zaczęłam, jednak on nie miał zamiaru mnie słuchać. Zamiast tego podszedł do mnie i znowu, po raz kolejny tego wieczora zaserwował mi kopniaka w okolice podbrzusza.

To tak bolało. Łzy pociekły potokiem po moich policzkach, wciąż czerwonych po wcześniejszych łzach. Zwinęłam się w kulkę i nawet nie próbowałam się uspokoić. Tego było dla mnie za wiele.

Chłopak wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie kompletnie samą. Bezbronną, rozpłakaną, błagającą o pomoc, czy zrozumienie.

Ostatnim, co usłyszałam był głuchy odgłos klucza, przekręcanego w drzwiach.

Zostawił mnie całkowicie samą.

Przez chwilę wiedziałam jeszcze co się dzieję wokół mnie, jednak później zasnęłam. Z bólu, z wycieńczenia, z chęci odcięcia się od tego okropnego świata. Nieokreślony czas później wstałam i rozejrzałam się po pomieszczeniu, chcąc zobaczyć, czy nic się nie zmieniło.

Jak można się domyślić, nikt tu nie wchodził, ani stąd nie wychodził.

Niezbyt pamiętam, co działo się później. Najpewniej, w dalszym ciągu na przemian budziłam się i zasypiałam, próbując jakoś zregenerować siły.

Kobieta Mafii 2 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz