Perspektywa Christophera.
Dzisiaj mija równo rok, od momentu, w którym ostatni raz widziałem Jennifer. Dziewczynę, która w tak krótkim czasie, tak bardzo zamieszała mi w głowie.
365 dni minie dokładnie o godzinie siedemnastej dwadzieścia jeden. Tak, sprawdzałem.
Do tej pory pamiętam moment, w którym Zack wrzucił ją do samochodu, w tym samym czasie wyciągając z niego pistolet. Każdego, cholernego dnia wypominam sobie, że nic wtedy nie zrobiłem, zareagowałem zdecydowanie za późno. Chociaż, jak chciałem pomóc? Mogłem jedynie biernie obserwować jak blondyn okrąża samochód, cały czas trzymając dziewczynę na muszce. Aż w końcu wsiadł i odjechał. Zostawił nas w kompletnym osłupieniu, kiedy blondynka przeżywała katusze.
Przez ten cały czas była uznawana za osobę zaginioną. Miałem nadzieję, że Evans nie postanowił zrobić jej niczego złego. Ona na to nie zasługiwała. Wolałem myśleć, że mieszka na jakiejś rajskiej wyspie i codziennie rano pije napoje z kolorowych szklanek, niż, sądzić, że każdego dnia przeżywa istny horror, który zapewnił jej człowiek, darzony przez nią, (przynajmniej w mojej opinii) szczerym uczuciem.
Cholernie zazdrościłem mu tego, że to właśnie jemu Jennifer postanowiła oddać swoje serce. Była piękną i inteligentną kobietą, która wprowadziła szczęście do mojego życia. Żadnej przed nią i najpewniej żadnej po niej nie uda się osiągnąć czegoś takiego. Rozkochać mnie w sobie.
Codziennie odwiedzałem jej dom, w nadziei, że to wszystko, co się wydarzyło było tylko jednym, wielkim przywidzeniem, a ona jest szczęśliwa i przede wszystkim bezpieczna.
Jednak, za każdym, cholernym razem napotykałem ten sam obraz. Opuszczony i zaniedbany dom, w którym nie paliły się żadne światła, ani nie było widać choćby niewielkiego śladu czyjejś obecności. Po prostu nic, pustka, czarna przestrzeń.
Wracając do domu, codzienne przypomnienie istnienia dziewczyny, stanowił kot. Niewielki i szary, który najprawdopodobniej należał do niej. Wnioskowałem to, z tego, iż napotkałem go kilka razy, w czasie przejazdu pod posiadłością kobiety. Każdorazowo siedział na wycieraczce, pod drzwiami, jakby czekając, aż ktoś je otworzy i wpuści go do środka.
Jakoś tak poczułem, że należy do niej i chciałaby, aby ktoś go przygarnął.
Pamiętałem, że podczas naszych dwóch, dość pamiętnych spotkań w sklepie zoologicznym kupowała kolejno kuwetę, kocyk i kocią karmę.
Przez to postanowiłem go zaadoptować. Nie lubiłem wprawdzie kotów i nigdy nie chciałem żadnego mieć, jednak ten, konkretny miał w sobie jedną, najważniejszą cechę.
Należał do Jennifer.
Codziennie, gdy tylko wracałem do domu, widziałem tego sierściucha, który, każdorazowo wylegiwał się na moim fotelu, w moim gabinecie.
Nie miałem serca go stamtąd wyrzucać. Wyglądał tak słodko i niewinnie, tak bardzo przypominał swoją właścicielkę. Czasami, nawet zbyt mocno.
Nieraz, widząc go miałem ochotę objechać cały pieprzony świat i zajrzeć do każdego możliwego domu, by tylko znaleźć Jennifer. Tą niewinną istotę, na którą Evans ewidentnie nie zasługiwał.
To ja chciałem być jej chłopakiem. Osobą, która mogłaby pocieszać ją w trudnych chwilach, pozwalając wypłakać się na swoim ramieniu. Jedynym, który będzie zapraszał ją na randki i kupował jej drogie prezenty. Tym, który będzie jej. Na zawsze.
Chyba nadszedł czas się przyznać, że kompletnie straciłem dla niej głowę. Zakochałem się.
- O czym tak znowu rozmyślasz? - zapytał Olivier, który nagle wpadł do mojego gabinetu, w którym siedziałem już od dobrych kilku godzin. - Już dawno po obiedzie, a ty nadal nie pojawiłeś się w jadalni. - rzucił, wchodząc do pomieszczenia i zamykając drzwi.
- Nie powinno Cię to interesować. - skomentowałem, wstając z zajmowanego fotela i udając się do barku z alkoholami. Potrzebowałem się napić. Znowu.
- Jak Jennifer nas odwiedzała, to nie piłeś tak dużo. - odparł, zakładając ramiona na piersi i opierając się o framugę drzwi. - Mam wrażenie, że zacząłeś też więcej palić. - powiedział, po zobaczeniu zapełnionej popielniczki na blacie biurka, z której wysypywał się już popiół. Pwoinienembył ją opróżnić.
To zdanie sprawiło, że miałem ochotę mu przywalić. Mocno.
- Wyjdź. - odparłem zimno, ciurkiem popijając trunek, który uprzednio nalałem do szklanki.
Liczyłem, że mnie posłucha, jednak nie zrobił tego.
Nadal tam stał, w tym samym miejscu i w tej samej pozycji. Nie ruszył się z miejsca i co gorsza, w dalszym ciągu mnie obserwował, jakby chciał wejść w najczarniejsze zakamarki mojego umysłu.
- Powiedziałem, że masz wyjść! - stwierdziłem, nie siląc się na miły ton. Lubiłem moje rodzeństwo, jednak czasami,w momentach takich jak ten miałem ich wszystkich po dziurki w nosie. Szczególnie, kiedy mówili o dziewczynie do której żywiłem szczere uczucia, a teraz, nawet nie wiedziałem, czy żyje.
- Wiesz, co Christopher? - podszedł do mnie z grobową miną. - Wiem, że naprawdę kochałeś Jennifer, ale musisz przestać to robić. - wziął głęboki wdech, który w moim odczuciu trwał wieczność. Tak bardzo chciałem wiedzieć co ma do powiedzenia. - Nie możesz się zadręczać. Ona nie jest warta twojego zdrowia.
W tym momencie nie wytrzymałem. Moja dłoń, która do tej pory znajdowała się w kieszeni garniturowych spodni, bardzo szybko znalazła się na twarzy mojego brata, wymierzając mu srogiego policzka. Nie chciałem zrobić mu krzywdy, jednak w momencie w którym wspomniał o niej, coś we mnie pękło.
Blondyn złapał się za bolące miejsce i rozmasował je okrężnymi ruchami. W jego oczach zobaczyłem pustkę, która zdawała się przypominać otchłań. Zimną i ciemną.
- Wybierasz kobietę, której możliwe, że nigdy więcej nie spotkasz? - zapytał chłodno, zupełnie jak ja, jeszcze kilka sekund wcześniej. - Nie staniesz po stronie rodzonego brata? - dobijał mnie pytaniami. - Nie musisz nic mówić. Sam wyjdę. - stwierdził, tak samo chłodno, po czym udał się w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
Przez chwilę chciałem nawet pozwolić mu odejść, jednak wiedziałem, że nie wybaczyłbym sobie tego przez długie miesiące.
- Olivier. - rzekłem łagodnie. - Przepraszam.
Nic nie mogło przygotować mnie na szok, który zastałem na twarzy brata, która to, po usłyszeniu moich słów, niemal natychmiast obróciła się w moim kierunku.
Ja przecież nigdy nie przepraszałem. To znaczy prawie. Pierwsza była Jennifer, ponad rok temu, pod restauracją. Teraz on. Kto będzie następny?
- Nie powinienem postawić kogokolwiek ponad rodzinę. - stwierdziłem, w głębi duszy wiedząc, że Jennifer Cruise stanowiła jedyny wyjątek. Była jedyną osobą z takim przywilejem.
- Wiem, że była dla Ciebie ważna. - podszedł do mnie i położył mi dłonie na ramionach. - Dla nas wszystkich. - przez chwilę parzył prosto w moje oczy. - Wiem jednak, że ona nie chciałaby, żebyś robił sobie krzywdę i się zadręczał. Proszę, zjedz ten pieprzony obiad.
Zrobiłem to.
Dla siebie, dla Oliviera, dla Jennifer.
Witam serdecznie!
Napisanie końcówki rozdziału stanowiło dla mnie niewielkie wyzwanie, jednak mam nadzieję, że ostatecznie wygląda to dobrze.Co do następnych rozdziałów. Będę was na bieżąco informować (prawdopodobnie na tik toku)(nazwa taka jak tutaj)
Bajooo♥️♥️♥️
CZYTASZ
Kobieta Mafii 2
Romantizm[Pierwsza część: Kobieta Mafii] Została porwana przez osobę, którą jak sądziła kochała. Stała się więźniem mężczyzny, który od początku miał wobec niej złe zamiary. Kobieta dowiaduje się, że nosi pod sercem jego dziecko. A ktoś, kto żywi do niej s...