5. Wycieczka z wrogiem...

37 13 24
                                    

Z głośnym tupnięciem kolejno lądowali w na wpół zrujnowanym miasteczku, tuż przed samym wejściem do tawerny. Nim kolejno przekroczyli próg tego niezbyt ciekawego przybytku, Raditz skrzyżował swe spojrzenie z czarnymi jak pochmurna noc, oczyma Vegety. Sayianski Książę słowem się nie odezwał, dało się jednak w powietrzu wyczuć, że w niemy sposób próbował swoim towarzyszom przekazać jakąś groźbę.

- Vegeta! Jednak się zdecydowałeś tu wpaść. To wspaniale, odołóżcie te nieporozumienia na bok i napijmy się razem, jak dawniej.- Nappa nie potrafił jednak znieść ani minuty dłużej w milczeniu. Wyraźnie z czegoś zadowolony uśmiechał się pod wąsem, co nie spotkało się z aprobatą nikogo więcej.

- Nie zapominajcie, po co tu jesteśmy- najniższy z nich burknął ostrzegawczo, po czym jako pierwszy ruszył do wejścia.

Wystarczyło mu zaledwie wejść do głównej sali tego śmiesznego przybytku, aby jego wnętrze przepełniła jeszcze większa niechęć. Godnym pożałowania pomysłem było odstawienie niebieskowłosej w to miejsce. Z drugiej jednak strony ani Raditz, ani tym bardziej Nappa nie wpadliby na nic lepszego. A wystarczyło przecież przeszyć ją tylko małą wiązką lasera. Mógł sam to wtedy zrobić, ale okoliczności niezbyt mu sprzyjały.

W głównej sali tawerny panował półmrok pomimo sporej przestrzeni i dużej ilości okien. Półcień wywoływał jednak niezbyt oryginalny wystrój, utrzymany w całości w drewnie. Ktoś budując to miejsce, musiał mieć kiedyś zamysł odtworzenia wnętrza starej chaty, bądź jakiejś dawnej ziemskiej łajby. Prosty do bólu wygląd zabudowy przełamało dostosowanie knajpy do potrzeb współczesnego świata. Pomimo dekoracji takich, jak niedziałający sprzęt z dawnych dni, tu i ówdzie można było dostrzec nowoczesne uposażenie. Którym był między innymi sporej wielkości klimatyzator, obecnie cicho wydmuchujący zimne powietrze w kierunku gości. Nie mniej żałośni wydawali się klienci tawerny, którzy wznosili toasty z jednej z najbardziej barwnych zastaw, jakie dane było widzieć wojownikom.

Vegeta mimowolnie skrzywił się, gdy na jednym z kubków dostrzegł obrazki z roznegliżowanymi otaku. Lecz to nie sam wygląd ceramiki go odrzucał. We wnętrzu knajpy czuć było chmielowy zapach browaru. Zupełnie tak, jakby w ciągu doby przelewano go tam litrami. Możliwe, że podobne spostrzeżenie nie było zbyt dalekie od prawdy, bo wystarczyło tylko rzucić okiem w kierunku baru, by zrozumieć, że z trzech kraników wystających nieco poza jego szeroki blat nie lała się co najmniej woda. Kręcące się po sali, kuso ubrane panienki co rusz dostarczały komuś piwa odganiając się nieustannie od łap czy macek swoich klientów.

W pierwszym momencie mało kto zwrócił uwagę na przybycie nowych gości. Większość osób bardziej skupiała się na żłopaniu piwska, głośnym rechocie, bądź przekrzykiwaniu się w rozmowie, niż na trzasku drzwi ogłaszającym przybycie Saiyan. Dopiero, gdy ten zgiełk zakłócił śmiech Nappy, co poniektórzy żołnierze zwrócili wzrok w ich kierunku.

Większość nagle ucichła, a ci którzy nie mogli powstrzymać się od rozmów ściszyli głosy do szeptu. Powrócili do wcześniejszych tonów dopiero, gdy upewnili się o tym, że Kosmiczni Wojownicy pochodzący z planety Vegeta, zjawili się w tawernie w tym samym celu, co oni, że nie zamierzali wywoływać żadnych burd...

Kiedy Saiyanie zajęli krzesła przy jednym z okrągłych stołów i zamówili trunki dla siebie, inni żołnierze pozornie przestali przejmować się ich towarzystwem. Nie dało się jednak ukryć, że atmosfera w barze zdecydowanie uległa zmianie. Zwłaszcza po tym, gdy dziewczyny z obsługi zaczęły z coraz większym zainteresowaniem zerkać w ich stronę. Niektórzy żołnierze przełykając gorycz opuszczali tawernę pozostawiając na blatach zapłatę za trunki, inni wciąż grzali krzesła w nadziei, że Saiyanie szybko się wyniosą. Ich obecność nigdy nie zwiastowała niczego dobrego.

Nieprzemyślane życzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz