Rozdział 7

537 40 0
                                    

*Zoe*

Czekałam przed kinem przez co najmniej 15 minut, udając, że z kimś rozmawiałam aż w końcu uświadomiłam sobie, że coś jest definitywnie nie tak. Na pewno nie poszedł do łazienki. Krew od razu zaczęła się we mnie gotować. Więc tylko po to tutaj przyszedł? Dla szansy napicia się alkoholu? Wow, naprawdę jest popieprzony.

Co sobie pomyślą moi rodzice kiedy przyprowadzę go do domu pijanego, zjaranego albo, co gorsza, wrócę bez naszego nowego gościa? Jestem na niego bardziej niż zdenerwowana, wiedząc że mógłby coś takiego zrobić. Nie potrafię trzeźwo myśleć idąc przez centrum i rozglądając się za wysokim chłopakiem ubranym na czarno. Nie powinien być aż taki trudny do znalezienia. 

Po dwóch minutach zrozumiałam, że żaden z tutejszych sklepów, które sprzedają alkohol nie będzie otwarty o tej porze, więc gdzie on jest do cholery jasnej? Coś mi podpowiada, że pewnie się gdzieś zgubił i powinnam zostać bliżej kina, jeśli tylko znów się tam pojawi ale jestem już tak zła i zirytowana, że chcę go znaleźć i udusić.

Chodziłam dookoła jeszcze przez 10 minut aż w końcu dotarłam do tej części centrum o której rodzice mówią, żeby trzymać się w nocy z daleka. Szklane drzwi są brudne, a parking na zewnątrz pusty. Podeszłam do drzwi i zajrzałam przez nie z dłońmi przyłożonymi po bokach twarzy żeby widzieć wyraźniej. Dopatrzyłam się dymu, który wznosił się w powietrze w oddalonym kącie i powolnego ruchu białych butów. Czy Martin nie miał dzisiaj na sobie białych conversów?

O nie.

Po cichu pchnęłam drzwi tylko, by się upewnić czy to jest on i oczywiście, to był on we własnej osobie. Martin stał ściśnięty między grupą upalonych ludzi i dziewczyną, która wyglądała jak nastoletnia prostytutka. 

Głośno wciągnęłam powietrze, a on rzucił papierosa na ziemie, przygniatając go parę razy butem. Nagle obrócił się do mnie, a jego usta rozchyliły się w szoku.

- Kurwa. - mruknął, patrząc się na mnie.

- Czekałam poza kinem przez ostatnie pół godziny, zastanawiając się gdzie ty kurna przepadłeś! I jesteś tutaj! Palisz! - wykrzyczałam ostatnie słowo, miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę ze złości.

Jego mina zmieniła się z zszokowanej na zirytowaną, kiedy brałam powolne, głębokie wdechy.

- Kto ciebie kurwa poprosił żebyś na mnie czekała? Nie musisz mnie kurwa niańczyć.- warknął ze zmrużonymi oczami.

Jak on ma prawo być na mnie złym, kiedy to ja bym dostała największy opieprz za to, że coś by mu się stało? Zaraz, czemu mnie obchodzi to czy coś by mu się stało? On doskonale na to zasługuje.

Jeden z grupy upalonych stojący za nim, zagwizdał i powiedział "Ooo! Solówa!". Musiałam powstrzymać ochotę podejścia do niego i wsadzenia mu tego papierosa prosto do nosa.

- Nikt mnie nie poprosił o to bym na ciebie czekała, ale kazali mi nie zostawiać ciebie samego. - odwarknęłam - I wiesz co, na początku pomyślałam sobie nieee, zostawię go samego tylko tym razem, przecież nie zrobi nic głupiego w  jego pierwszym dni ale teraz się cieszę, że samej siebie nie posłuchałam!

- Powiedzieli ci, żeby mnie nie zostawiać sam na sam?

- Tak! A teraz już doskonale wiem czemu tutaj jesteś, bo jesteś kłamiącym, egoistycznym, aroganckim chujem! - krzyknęłam, a moje zdanie powtórzyło echo roznoszące się po całym parkingu. - To twój pierwszy dzień tutaj i to jest twoje wrażenie, które na nas robisz? Jesteś bardziej spieprzony niż myślałam!

Coś w zachowaniu Martina się diametralnie zmieniło i jego ciało stało się sztywne. Popatrzył się na mnie, jego twarz była wykrzywiona w złości jeszcze zanim zrobił krok do przodu.

- Czy mogłabyś przestać się do mnie tak kurwa odzywać? No i co jeśli sobie zapaliłem, co z tym zrobisz? Polecisz i powiesz mamusi i tatusiowi? - powiedział niskim głosem, jego ton był wściekły, kiedy podchodził coraz bliżej mnie.

- Nie wtrącaj kurna nosa w moje sprawy. - Martin był kilka kroków ode mnie, jego szare oczy patrzące się w moje były przepełnione furią.

Zatrzymał się przede mną, jego twarzy była tak blisko mojej, że czułam dym papierosowy z jego ust zmieszany z zapachem słodkiego cynamonu.

- Nic z tego co robię, nie jest twoją sprawą. Mam cholerne 19 lat i wysłanie mnie do tego zadupia wcale nie zmieni tego, jak będę chciał korzystać z własnego życia. Więc może powinnaś znaleźć sobie swoje i trzymać się z dala od mojego. - Martin praktycznie wyszeptał te słowa, jego akcent wyraźnie dało się wyczuć, a jego twarz zmieniła się z bladej na czerwoną. Źrenice jego oczu rozszerzyły się w złości, kiedy na mnie patrzył.

Próbował mnie zastraszyć i prawie by mu się udało, gdybym nie zrozumiała, że ma rację. To jego życie, jeśli chce je zniszczyć jeszcze bardziej niż teraz, to niech to robi. Nikt nie będzie za to zrzucał winy na mnie.

- Dobra. Nie będę wtykać nosa w "twoje sprawy". - powiedziałam, rysując cudzysłów w powietrzu. - Zostawię cię samego. Zostawię cie samego byś spieprzył ostatnią szansę jaką dostałeś by uciec z tego gówna do którego sam się wpakowałeś. Czytałam wszystkie artykuły Martin. Potrzebujesz pomocy. Musisz przestać. Ale nie będę wchodzić ci w drogę. I nie będę osądzana za to, co zdarzyło się tutaj czy za jakikolwiek plan, który sobie wymyśliłeś odkąd tutaj jesteś. Proszę bardzo, idź śmiało i zniszcz sobie życie. Ja, tym razem, się o to nie troszczę. - wypowiedziałam moje słowa powoli, a złość wciąż pulsowała mi w żyłach.

Odeszłam od niego, ruszając do brudnych szklanych drzwi. 

- A drogę do domu możesz znaleźć sobie sam. - powiedziałam mu, wchodząc do galerii.

Po raz drugi w tym dniu, znów chciałam odejść od Martina Garrixa najdalej jak się da.

Garrix & MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz