Randka w ciemno - 3

40 22 114
                                    

Charlotte spędziła kolejny dzień na mechanicznym wykonywaniu podstawowych czynności życiowych. Wstać, rozciągnąć się, załatwić potrzeby fizjologiczne, umyć zęby, wziąć poranny prysznic, ubrać się, umalować, zjeść śniadanie, sprawdzić social media i pójść do pracy, lub, tak jak dzisiaj, pojechać do matki.

Od rana miała iście grobowy humor. Zwalała winę na nadchodzący okres, lecz tak naprawdę powodem niepokoju była zbliżająca się, nieuchronna wizyta w domu rodzinnym.

Na samą myśl o spotkaniu z mamą robiło jej się niedobrze. To nie tak, że się nie kochały czy też nie szanowały. Ich relacja zaczęła się psuć, kiedy Charlotte wzięła rozwód z Damianem. Według pani Montgomery było to niedopuszczalne i podchodziło pod grzech, a poza tym staruszka od tego czasu zaczęła powtarzać jej przy każdej okazji, że zmarnowała swoją jedyną szansę, bo „takiej starej i zgorzchniałej już nikt cię nie zechce”.

Miała już serdecznie dość tych szpilek pod jej adresem, rzucanych kąśliwym szeptem pod przykrywką matczynej troski. Ostatnie spotkanie skończyło się stłuczeniem filiżanki z ekskluzywnego serwisu przez rzucenie nią o ścianę w akcie złości i bała się myśleć, czym ciśnie dziś.

Najgorsze było to, że zaczynała wierzyć w te docinki, gdy po ponad roku czasu nadal nie znalazła nowego partnera. Kilkakrotnie umawiała się z dawnymi kolegami czy nieznajomymi poznanymi za pośrednictwem przyjaciół, ale czuła, że to nie to. Z żadnym z potencjalnych kandydatów nie byłaby w stanie zbudować szczęśliwego związku, a w nieszczęśliwy nie miała ochoty się ponownie pchać.

Po pospiesznie zjedzonym śniadaniu wpakowała się do samochodu z miną skazańca prowadzonego na szubienicę. Tak też się czuła, ale wolała mieć to jak najszybciej za sobą. Czekał ją długi dzień…

Miała kilkanaście lepszych pomysłów na wykorzystanie dwóch dni urlopu, lecz matka była niewzruszona w swojej decyzji. Upierała się, że dzieci powinny odwiedzać rodziców przynajmniej raz w tygodniu, a po godzinie negocjacji przystała na zbawienne dla Lotty raz na miesiąc.

Pani Montgomery mieszkała w Brighton, około  półtorej godziny jazdy od Londynu. Kiedy Charlotte zatrzymywała się przed dobrze utrzymanym, niskim domkiem, stanowczo zbyt dużym dla jednej starszej pani i czterech kotów, poczuła, jak żołądek nieprzyjemnie się jej ściska. Sąsiedzi po śmierci ojca usiłowali ją namówić, by się tu przeprowadziła (budynek był wystarczająco duży dla całej rodziny) ona jednak stanowczo odmówiła. Ceniła sobie prywatność.

– Jestem! – zawołała od progu, gdy tylko otworzyła drzwi swoim kompletem zapasowych kluczy. Od razu zleciała się czwórka futrzaków, istny koci gang. Obowiązkowo je wymiziała, choć nie przapadała za tymi cwaniakami, i uniosła głowę na dźwięk energicznego tuptania.

– O, skarbie, wejdź, wejdź! – Starowinka stała w progu salonu i machała ręką, by szła dalej. Nie dała się zwieść pozornie słodkiemu tonowi, wiedziała, że tak czy siak czeka ją małe piekło. – Upiekłam szarlotkę, twoją ulubioną! Najpierw obiad, potem deser. Podaj talerz, to ci naleję.

– Ja to zrobię – powiedziała litościwie kobieta, widząc, jak mamie drży ręka przy nakładaniu. Chwyciła chochlę i uzupełniła dwa naczynia. – Smacznego.

Jadły w ciszy. Jedna i druga próbowała znaleźć temat do rozmowy, jednak póki co trwały przy zaciętym milczeniu.

– Masz już kogoś na oku? – Padło w końcu pytanie. Charlotte ostatkiem sił powstrzymała się od wywrócenia oczami.

– Nie. Nie chcę kontynuować tego tematu, bo dobrze znasz odpowiedź – odparła, mocniej zaciskając palce na trzonku łyżki.

– Mówiłam, że trzeba było nie zostawiać Damiana! – zapiała niemal triumfalnie. – To był dobry chłopiec, a ty go zniszczyłaś…

Mroczne (o)powieści Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz