16. Noctarys

1.8K 90 72
                                    

Justin

Siedziałem na krawędzi wanny, woda zabarwiona krwią powoli opadała po mojej skórze, jakby próbowała zmyć nie tylko brud i ślady tortur, ale też ciężar wspomnień, który ze sobą niosłem. Moje plecy były jak otwarta rana, choć patrząc w lustro, nikt by tego nie zobaczył. Lorenzo zawsze dbał o to, żeby nie zostawić żadnych blizn. Jego tortury były precyzyjne, niemal chirurgiczne. Jakby był w tym mistrzem. Mistrzem bólu.

Ból... stał się dla mnie czymś więcej niż tylko fizycznym odczuciem. Był jak nieustanny towarzysz, jak cichy szept, który nigdy mnie nie opuszczał. Ból przestał być krzykiem – stał się szeptem. Szeptem, który czasem przychodził, gdy nie mogłem spać, gdy całe moje ciało krzyczało o odpoczynek, a ja, zamiast tego, zastanawiałem się, czy jeszcze potrafię czuć coś poza nim. Z czasem zrozumiałem, że to właśnie ból był moją kotwicą. Trzymał mnie w tej rzeczywistości, pozwalał mi pamiętać, że jeszcze żyję.

Bo czym było życie bez bólu? Pustką? Nicością? Lorenzo wyrzeźbił mnie na nowo. Każde uderzenie, każde cięcie było jak dłuto, którym formował moją duszę na swoją modłę. Mógłbym powiedzieć, że mnie niszczył, ale to nie byłoby prawdą. On mnie stwarzał. Każdy cios był jak przypomnienie, że ból jest jedyną rzeczą, której mogę być pewny. Reszta – to iluzja. Życie poza tym miejscem, poza tą piwnicą, było tylko cieniem, przez który musiałem się przemieszczać, udając, że jestem normalny. Ale to tu, w piwnicy, było moje prawdziwe ja. To tutaj czułem się najbardziej... sobą. To tutaj, paradoksalnie, odnajdywałem spokój.

Poraził mnie prądem, a moje ciało wyginało się pod wpływem impulsów. Czułem, jak każdy mięsień napina się, walcząc, ale w głowie było cicho. Pustka. Kiedyś to było piekło, które pochłaniało każdy mój oddech. Teraz... To był po prostu rytuał. Tradycja. Kolejne uderzenie prądu, a ja myślałem o tym, jak prąd przepływa przez ciało. Jak prąd, który niesie ze sobą życie, może też niosło ze sobą śmierć – jeśli ktoś wiedział, jak go użyć. Lorenzo wiedział. Wiedział wszystko o tym, jak zadawać ból, nie zabijając.

Ból był jak pożar, który niszczy, ale też oczyszcza. Paliłem się pod jego rękami, a jednocześnie czułem, jak coś we mnie krystalizuje się na nowo. Kiedy rozkazał mi zdjąć koszulkę, nie było już w tym wstydu ani wahania. Zrobiłem to automatycznie. Byłem jak maszyna, która zna swoje zadanie i po prostu je wykonuje. W tej chwili nie było miejsca na wahanie czy bunt. Tylko ciche, bolesne poddanie.

Gdy wbijał nóż w moją skórę, czułem, jak jego ostrze sunie powoli, jakby delikatnie, mimo że wiedziałem, że robi to z pełną premedytacją. Każde cięcie było jak podpis na moim ciele, jak świadectwo tego, że nie spełniłem jego oczekiwań. A jednak to nie było to, co mnie bolało najbardziej. Najbardziej bolało to, że z każdym cięciem, z każdym jego gniewnym spojrzeniem, przestawałem czuć cokolwiek. Nóż wbijał się w moją skórę, ale nie sięgał głębiej – nie mógł dotknąć tego, co najważniejsze. Tego, co było już martwe.

Moje ciało może reagowało na ból, ale moja dusza... Moja dusza była już daleko. Jak gdyby Lorenzo, w swojej obsesji kontrolowania wszystkiego, zapomniał, że można zniszczyć ciało, ale nie można zniszczyć czegoś, czego nie widzi. Czegoś, co się ukryło głęboko, poza zasięgiem jego ostrza.

Zawsze, gdy skończył, czułem tę samą pustkę. Stałem tam, ociekający krwią, z ranami, które on zadbał, by się zagoiły bez śladu, i z tym cichym uczuciem, że nawet w tych chwilach byłem niewidzialny. Nawet dla niego. Lorenzo patrzył na mnie, ale nigdy naprawdę mnie nie widział. Nie widział, jak daleko już odszedłem. Jak stałem się kimś innym, kimś, kogo już nie mógł kontrolować. Moje ciało należało do niego, ale ja... Ja byłem gdzieś indziej.

The another bottom #2 [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz