Rozdział 9. Figurka w kształcie bryły lodu

84 9 4
                                    

- Luke to ja, Alice...- powtórzyłam, wstrzymując powietrze w płucach.

Przez chwilę na linii panowała cisza. Milczenie, choć trwało chwilę, wydawało się być dla mnie nieskończonością.

- Nie tak wyobrażałam sobie nasz kontakt po tylu latach...- dodałam cicho, próbując ukryć drżenie w głosie a na mojej twarzy zagościł słodkogorzki uśmiech.

- Alice... - Luke w końcu odpowiedział, a jego głos był inny, niż zapamiętałam.

- Musimy się spotkać, Luke. Wiem, że to nie rozmowa przez telefon.

Po drugiej stronie zapanowała kolejna cisza, jeszcze bardziej niezręczna niż poprzednia.

- Alice, to nie jest najlepszy pomysł - powiedział w końcu. -Wiem o co będziesz pytała... Są rzeczy, których lepiej nie wiedzieć.- dodał cichym, ale zdecydowanym głosem.

- Luke, proszę...

- To nie jest takie proste jak ci się wydaje.- odpowiedział, lekko sfrustrowany.

- Sama to ocenię, proszę tylko o jedno spotkanie.- Zaproponowałam z determinacją w głosie.

Mężczyzna głośno westchnął.

- Chodzi o twoje bezpieczeństwo. Uwierz mi, Alice, lepiej będzie, jeśli przestaniesz drążyć.

Moje bezpieczeństwo? Zastygłam, trzymając telefon przy uchu, analizując jego słowa i ten dziwny chłód w głosie. Wiedziałam, że Luke z którym właśnie rozmawiam, dawno przestał być osobą, którą kiedyś znałam.

Tym razem ja westchnęłam głośno z bezradności.

- Jedno spotkanie.- powtórzyłam. -Będę czekać w parku. Jutro. O 23.- Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, rozłączyłam się i odłożyłam telefon na stolik jakby był jakąś trucizną. Serce zabiło mi tak mocno, jakby miało zaraz wyskoczyć z mojej klatki piersiowej.

Przez chwile siedziałam w zwieszeniu patrząc na ekran telewizora nie rejestrując co dokładnie wyświetla. Zamknęłam oczy i wróciłam do wspomnień, do rozczochranego, małego chłopca, z milionem piegów od słońca, śmiejącego się głośno gdy próbował wznieść w powietrze swój kolorowy latawiec.

        Poranek przywitał mnie deszczową aurą. Cały świat wydawał się być zanurzony w melancholijnym spokoju. Krople, spływające po szybie okna, stworzyły piękny obraz, który zmieniał się z każdą chwilą, w zależności od kąta padania światła. Świeże, deszczowe powietrze wpadające z zewnątrz przyjemnie mieszało się z zapachem parzonej kawy.

Zaraz po śniadaniu zaczęłam przeglądać skrzynkę mailową, odpowiadając na najpilniejsze wiadomości oraz wykonałam kilka telefonów. Na dzisiejszy dzień zaplanowałam wizytę w biurze Collinsa by sprawdzić, czy wszystko jest gotowe na wtorek. Zakończenie tego projektu będzie ukoronowaniem wielu godzin ciężkiej pracy, pasji jak również cierpliwości, którą włożyłam w jego realizację. Wypijając ostatni łyk kawy, trzymając kubek w dłoni przez chwilę wsłuchiwałam się w rytmiczny dźwięk deszczu za oknem, który działał kojąco na moje zmysły.

Na miejscu dokładnie przeanalizowałam każdy szczegół, od zgodności z projektem, po jakość wykonania poszczególnych elementów. Przeszłam przez każde piętro biurowca, upewniając się, że wszystko przebiega zgodnie z planem i nie ma żadnych nieprzewidzianych problemów. Na zakończenie mojej wizyty, postanowiłam sprawdzić najważniejsze pomieszczenie tego budynku- gabinet Williama Collinsa. Wiedziałam, że dla mojego klienta jest to kluczowy punkt całego projektu. Sprawdziłam, czy wszystkie detale spełniają wysokie oczekiwania i czy przestrzeń emanuje elegancją oraz profesjonalizmem, na którym tak bardzo zależało Collinsowi. Przeszłam się po wnętrzu, dokładnie analizując każdy element, od mebli po wykończenie ścian. Moją uwagę przykuła figurka przypominająca bryłę lodu, stojąca na biurku. Zatrzymałam się na chwilę, wpatrując się w nią, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

ALICE GREENOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz