Luca
Przed włamaniem do restauracji..
- Wchodzimy z Deckardem. - powiedziałem do słuchawki, kiwnąłem w stronę przyjaciela, by sprawdził czy kogoś nie ma po mojej stronie. Z ruchu jego warg, wyczytałem, że nie.
- Kiara i Shaun, po waszej lewej. - usłyszałem w słuchawce głos, Treytona. - Maud, Marcus! idą do was, schowajcie się.
- Złapią nas. - przerażony głos Maud, wyrył jakby we mnie coś dziwnego..
- Kiara jesteście na miejscu? - spytał, mój towarzysz, wychylając się.
- Jeszcze nie, musimy przejść jakoś przez drzwi, które ochraniają.
- Ilu?
- Dwóch. - schowałem się za ścianą, kiedy niespodziewanie jakaś latarka zaczęła świecić w naszym kierunku, a potem czyjeś kroki. Wymieniłem z brunetem porozumiejące spojrzenie
- Odciągnij ich, i tych od Marcusa i Maud. Shaun sam tam pójdzie, a ty rób to co doskonale potrafisz. - szepnął Deckard do słuchawki, i zaczął się wycofywać za kanapę, obok był stół a na nim kilka szklanych rzeczy.
- Sie wie. - przytaknęła dziewczyna.
Przycisnąłem ciało bardziej do ściany, zsunąłem kominiarkę na twarz, czekając na kolejny ruch osoby, która się tutaj kierowała. Spojrzałem w oddali na Deckarda, kiwnął głową, po czym zrzucił jakiś cholernie drogi wazon. Kroki zamieniły się w bieg, a kiedy mężczyzna wszedł tutaj, do zabójcy, i złodzieja. Ja ruszyłem z ciemnego zakamarku, zrobiłem mu plecy, i szybko powaliłem na podłogę. Nieprzytomnego ochroniarza przesunąłem do ciemnego kąta, wyciągnąłem z jego kieszeni plastik, który otworzy przed nami każde upragnione drzwi.
Kiwnąłem w stronę towarzysza, posłał mi szeroki uśmiech, wyszliśmy z ciemnego pomieszczenia. Blask księżyca, wpadający przez oszkloną ścianę, oświetlał nasze postury.
- Zaczynamy. - powiedział Parker, kiedy do naszych uszu dotarł znajomy dźwięk. Ostatnie krzyki ofiar, Kiary, słyszeliśmy na drugim końcu willi. Brunet ruszył pierwszy, skręciliśmy w lewo, potem prosto, lewo, prawo i na końcu cały czas prosto. Rozejrzeliśmy się dookoła, a kiedy nie wykryliśmy żadnej żywej duszy, stanęliśmy przed ogromnymi drzwiami. Przyłożyłem plakietkę, i weszliśmy do środka. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy żadnego ochroniarza nie było przed sejfem.
- Coś tutaj śmierdzi, i to nie jest Marcus. - odezwał się Deckard w słuchawce, i skierował się w stronę metalowego wejścia.
- Ej! - oburzył się, Herman. - Nie śmierdzę. - zaprzeczył, zaśmiałem się pod nosem, podałem przyjacielowi plakietkę.
- Nie działa. - przyłożył jeszcze jakieś pięć razy, ale żadne nie zadziałało. - Treyton, nie działa.
- Trey.. - odezwała się Maud w słuchawce. - Tutaj jest sześć kabelków! Który mamy przeciąć?
- Pomarańczowy, Maud. - odpowiedział po sekundzie. - Deckard spróbuj teraz. - szósty raz przyłożył plakietkę, i.. zadziałało.
- Działa, wchodzimy, robimy jeden wielki rozpierdziel i uciekamy do restauracji. Tam się spotykamy. - każdy przytaknął, i zabrał się do zrobienia, ostatniego. Chwyciłem kilka tysięcy w dłonie, i wywaliłem przed sejfem.
- Deckard, jest problem. - usłyszeliśmy nagle w słuchawce głos, czerwonowłosego.
- Jaki? - odezwał się, Parker, i wywalił kolejne tysiące.