Caroline
Kilka lat wcześniej..
- Caroline, śniadanie! - do moich uszu dociera głos rodzicielki.
- Już idę! - odkrzykuję, zakładam szybko bluzę przez głowę, chwytam plecak, i wychodzę z pokoju. Wpatruję się w trzy kromki, w woreczku przez kilka długich sekund.
- Wszystko dobrze? - spoglądam na mamę, która właśnie wyciera dłonie. Kobieta przez chwilę mi się przygląda zdziwiona, może zauważyła coś dziwnego w moich włosach? Albo na twarzy? Lub po prostu jest zaskoczona, dlaczego mam na sobie czarną bluzę oraz długie spodnie, kiedy dzisiaj temperatura ma przekraczać trzydzieści stopni.
- Zamyśliłam się tylko. - kłamstwo. Kiwa głową jedynie. Niepewnie biorę do dłoni kanapki i wkładam je do plecaka. - Pa mamo. - nie daje jej dojść do słowa, szybko uciekam. O dziwo mama za mną nie wychodzi z pomieszczenia. Ubieram trampki i wychodzę. Biorę głęboki oddech, zanim stawiam pierwszy krok zbliżający mnie do ponownego powrócenia piekła. Gdy to już robię zaciskam pięści, zupełnie jakby to miało mi pomóc w opanowaniu tego strachu. Który za każdym razem pojawia się przed szkołą.
Kiedyś byłam o wiele odważniejsza, wtedy umiałam się sprzeciwić, ale to znikło wraz z nią. Po jej śmierci, nic już nie było takie same, wszystko stało się ponure, bez koloru. Przestałam odczuwać jakiekolwiek chęci do życia. Pragnęłam zasnąć i nigdy się nie obudzić, niczego bardziej nie pragnęłam. Chociaż nie.. O wiele bardziej chciałam, aby tata przestał się nad nami znęcać, lub chociażby przestał to robić mamie. Mnie mógł karać, ile chciał, ale mame.. nie mógł, ona była dla niego za dobra, dlatego pragnęłam by patrzył na nią moimi oczami. Na kobietę która jednym uśmiechem potrafi poprawić każdy dzień.
Droga do szkoły mija mi szybciej niż zawsze. Wchodzę do środka, i od razu staję się głównym obiektem rozmów. Każdy mnie lustruję tym cholernym oceniającym wzrokiem, przez co pragnę podciąć sobie żyły, i zobaczyć czy ktoś by mi pomógł.
Podchodzę do swojej szafki, przekręcam kluczyk. Już na wstępie dostrzegam kilka małych zawiniętych karteczek wśród podręczników, chwytam jedną i rozwijam.
,,Zrób każdemu przysługę, i się zabij"
Zbytnio mnie to nie dotknęło, przyzwyczaiłam się już do takich karteczek, zawsze je znajduję przed lekcjami. Nie zaprzeczę, zawsze gdy zobaczę takie karteczki, czuję dziwne ukłucie w sercu, i tak było tym razem. Strasznie mnie boli te kilka słów, wrzucają je do mojej szafki nie myśląc w ogóle. Nie myślą, czy nie będę mieć po tym myśli samobójczych.. lub próby samobójczej.. Nigdy nie myślą, jedyne co ich wszystkich obchodzi to opinia innych. Mogą krzywdzić kogoś, aby innej osobie zaimponować. Co w ogóle nie jest w porządku. Każdy powinien mieć swoje zdanie, oraz swój rozum. A nie imponować komuś kosztem innych, tylko po to żeby mieć z kim siedzieć na przerwach, lekcjach.
Tak wyglądało moje życie przez pięć dni w tygodniu, a następne dwa zrywałam dla nauki, albo pomagałam mamie. Pomijając ojca który nas karał praktycznie za nic, moje życie było całkiem znośne, kiedy nie było ojca obok. Aż do momentu, kiedy do naszej szkoły dołączył Kaspian - wysoki, chudy blondyn o niebieskich oczach, wtedy moje życie nabrało trochę czerwonego koloru. Zaczęło się niewinnie. Na początku były to spojrzenia z ukradku, potem zaczął mi posyłać piękne szczere uśmiechy na przerwach. Następnie wysłał mi liścik, który nie wiem kiedy znalazł się w moim plecaku, pamiętam dzień kiedy przeczytałam zawartość karteczki, gdzie zaprosił mnie na wieczorny spacer po parku. Zgodziłam się. Było bardzo miło, ciągle rozmawialiśmy, śmialiśmy się, na końcu mnie odprowadził. Następnego dnia podszedł do mnie na przerwie, każdy nam się przyglądał.. Zaprosił mnie na kolejny spacer, potem na następny, i kolejny.. Po kilku naszych spotkaniach, zabrał mnie na randkę do restauracji.. Byłam nim zauroczona po uszy, i kiedy na drugiej randce, na dachu opuszczonego budynku, wyznał mi miłość, zaślepiona również mu powiedziałam o swoich uczuciach. Tamtego dnia, skradł mój pierwszy pocałunek.. i zostaliśmy parą..