Rozdział 5

845 67 9
                                    

Bridget

         - Kutas! - burczę z zaciśniętymi zębami.

         Jestem zażenowana i jednocześnie wkurzona tym, co wydarzyło się pięć minut temu. Nie mogę uwierzyć, że najlepsza para moich szpilek przyniosła mi takie upokorzenie.

         Wychodzę z wieżowca i wpadam w rozbiegany tłum ludzi. Mam ochotę z całej siły kopnąć metalowy kosz na śmieci, stojący nieopodal wielkiej kolumny podtrzymującej szklany daszek nad wejściem. Jednak wzbraniam się od tego tylko dlatego, że nad moją głową są kamery.

         Drażniący moje nozdrza drzewno-cytrusowy zapach Hansena w ogóle nie pomaga w pokonaniu narastającego gniewu, a uczucie jego mocnego uścisku w talii przywołuje w myślach szerokie ramiona, które mocno trzymały mnie w objęciach. Już nawet nie wspominam o jego przystojnej twarzy, którą zdobi kilkudniowy zarost... Mogę teraz śmiało potwierdzić, że Joseph Hansen jest spełnieniem marzeń każdej kobiety w Bostonie. Cholera! Po prostu... On jest imponująco władczy i kurewsko obezwładniający.

         Bridget, weź się w garść.

         Bez zająknięcia kazał ci wrócić do domu!

         Cóż... Liczyłam naprawdę na miłą współpracę z tym człowiekiem, podczas której mogłabym się wiele nauczyć, a przede wszystkim nabrać doświadczenia przy współtworzeniu wielkich projektów. Ale nie, lepiej posłać mnie do domu, bo Pan Władca zapomniał o jednej najważniejszej sprawie. O przygotowaniu swoich projektów.

         Zaciskam palce w pięści i warczę pod nosem, który ginie wśród huku aut. Idę w kierunku centrum, obijając się o śpieszących się ludzi i próbuję wyrzucić Hansena z głowy, ale z marnym skutkiem. Po niecałej minucie słyszę znajomą melodię, więc sięgam do granatowej torebki, aby ją odpiąć i znaleźć dzwoniące urządzenie. Ściągam brwi, widząc, że przy zamku nie ma czerwonej żaby i zaczynam panikować.

Cholera jasna!

         Z drżącymi rękami odbieram telefon, jednocześnie przywołując wspomnienie, w którym breloczek jest na swoim miejscu, kiedy podchodzę do biurka Hansena. Musiałam go zgubić podczas drogi z jego biura do drzwi wyjściowych bądź... Oj nie! Nie wrócę do niego! NIE MA, KURWA, MOWY.

- Przeszkadzam? - pyta niepewnie Harper. Zapewne dzwoni potwierdzić moje słowa, że kaszka z malinami jest dobrym pomysłem na drugie śniadanie dla Bree. Jednak chwilę wstrzymuje oddech i milczy. - Dlaczego jesteś na ulicy? - Jej głos jest zaskoczony.

         Z ust wypuszczam głośne westchnienie.

- Gdzie jesteście?

         Po niecałych piętnastu minutach opadam na welurowy fotel i przytulam plecy do miękkiego oparcia. Harper patrzy na mnie pytająco znad laptopa, przesuwając swoje kocie okulary na sam koniec malutkiego nosa. Siedzimy Garden's Sky, niewielkiej kawiarni w stylu eklektycznym, do której często wpadamy podczas dłuższych przerw pomiędzy zajęciami.

- Co się stało? - pyta, lustrując moją twarz. Podnosi wysoko brwi do góry, aż całkowicie znikają pod jej grzywką.

- Kutas -  charczę wkurzona, czując  przyśpieszony oddech. - Możesz iść do domu - przedrzeźniam jego stalowy głos i natychmiast się krzywię.

         Na twarzy przyjaciółki przemyka cień uśmiechu, na co wbijam w nią poirytowane spojrzenie i zaciskam mocniej swoje usta.

- Spóźniłaś się - stwierdza pewnie i śmieje się pod nosem, przesuwając lekko głowę w bok. Powietrze wypełnia moje wzdychnięcie.

Follow me, Lady! [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz