Dean budził się powoli.
Wynurzał się ze snu jak z ruchomych piasków.
W końcu jednak otworzył oczy.
Widząc pokój motelowy, wspomnienia ostatniego wieczora uderzyły go znikąd i mężczyzna zerwał się na równe nogi.
Cóż, zerwałby się, gdyby się nie zatoczył i nie uderzył biodrem w stolik nocny.
— Kurwa mać — syknął z mieszanki bólu i paniki, jaka powoli osiadała w jego emocjach.
Chociaż nie był już raczej pijany, głowa bolała go niemiłosiernie, dlatego najchętniej spędziłby resztę dnia na kanapie, oglądając powtórki The Honeymooners.
Przespał niemal cały dzień, a słońce za zasłonami chyliło się ku horyzontowi.
Czym prędzej rzucił się więc do sprzątania. Butelki i opakowania po burgerach wyrzucił do śmietnika, ubrania poskładał w jedną stertę, a łóżko pościelił najlepiej, jak potrafił.
Dopiero kiedy wszedł pod zimny prysznic, otrzeźwiał zupełnie i pozwolił, by napłynęła do niego fala wspomnień.
Wczoraj przyjechał do jakiegoś losowego motelu, daleko od miejsca, w którym zginęła Felicia.
Wywinął się od winy jak przystało na śliskiego skurwiela. Wystarczyło, że błysnął fałszywą odznaką FBI, a lokalni policjanci dali mu spokój. Zadzwonili jedynie do jego przełożonego, z którym Dean musiał się teraz użerać.
—... mówiłem ci, żebyś nie pakował się w kłopoty! Ta biedna kobieta...
— Czuję się jak ostatni śmieć.
— Cholera, Dean. — Ton głosu Bobby'ego zmienił się.
— Przechodziła tylko obok, niosła poduszki do innego pokoju i usłyszała krzyki... gdyby nie to...
— To czysty przypadek. — Starszy łowca sapnął ciężko. — Chłopcze, to prawda, strzelasz zanim pomyślisz, ale w tym przypadku to nie twoja wina. Nic nie mogłeś zrobić.
— Kurwa...
— Proszę, nie obwiniaj się.
— Czy mogę porozmawiać z Samem?
W oczekiwaniu na głos brata, Dean zagryzał skórę na ustach i jeszcze mocniej zacisnął palce na szklance, w której ubywało whisky.
— Cześć — powiedział w końcu młodszy Winchester. — Słyszałem, co się stało. Współczuję, że musiałeś przez to przejść.
Typowy Sam. Wiedział, co powiedzieć, jednocześnie zachowując chłodny dystans.
— Sammy, przepraszam. Naprawdę mi przykro, że przez moją głupotę nie pożegnałeś się z Nicole.
— W porządku. Przyjmuję przeprosiny.
— Jestem skończonym durniem. Nie mogę uwierzyć, że ktoś musiał umrzeć, żebym w końcu dostrzegł, jak bardzo popierdolony jestem.
— Dean, przestań. — Słysząc jego głos, Dean mógł z łatwością wyobrazić sobie te zwężone w cienką linię usta. — Weź się w garść. To nie twoja wina. Za szybko czasem działasz i to wszystko.
Przez chwilę żaden z braci się nie odezwał.
— Czy to oznacza, że mogę przyjechać do Bobby'ego?
Sam odchrząknął, zanim odpowiedział.
— Może to nienajlepszy pomysł. Dajmy sobie więcej czasu. Obydwu nam należy się urlop. Od polowań i od siebie nawzajem.
CZYTASZ
Reputacja | Destiel
FanfictionDean jest hedonistą na wskroś: żyje dla dreszczyku kolejnych polowań, dobrej whisky, niezdrowego żarcia i seksu. Gdy nowa obsesja utrudnia mu dotychczasowy styl życia, Dean nie spodziewa się, że wkrótce znajdzie jeszcze większą przyjemność.