Ból jest codziennością, a nawet ukojeniem.

105 45 95
                                    

– Masz już omamy – oznajmiła rozbawiona Trixie. Przyjaciółki nie spojrzały nawet w kierunku psychopatki. Natomiast obydwie obmyślały plan jak wrzucić środki przeczyszczające do drinka Victora.

Nie mogłam uwierzyć, że dziewczyna wyszła z psychiatryka. Wyglądała strasznie. Potargane włosy opadały na jej twarz, przez co tworzyły chaotyczną, zaniedbaną fryzurę. Brudne ubranie wisiało na niej i wyglądało tak, jakby nosiła je od kilku dni.

Kobieta podeszła bliżej, a na jej malinowych ustach od razu pojawił się obłąkany uśmiech. Wargi miała nienaturalnie szerokie i eksponowały zęby w sposób, który mówił, że coś jest nie tak, ich biel kontrastowała z brudem na jej twarzy. W zielonych oczach błyszczało dzikie, pozbawione jakiejkolwiek kontroli spojrzenie, które przenikało mnie na wskroś.

– Vivienne! – wykrzyczała radosnym tonem. Dziewczyny odwróciły się momentalnie i zbladły. Żadna z nas nie wiedziała, co mamy zrobić. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Miriam chwyciła mnie za rękę. – Jesteś w niebezpieczeństwie, śmierć jest blisko.

Trixie roześmiała się jej prosto w twarz.

– Odgryzasz się, bo nie udało ci się zniszczyć mojej przyjaciółki?– zakpiła.

Miriam spojrzała na mnie, a w jej oczach pojawiły się łzy.

– Wpadłam w tę samą pułapkę, co ty – powiedziała cicho, z wyraźnym smutkiem w głosie. – Przestań żyć w iluzji, bo inaczej będziemy dzielić razem pokój w psychiatryku. Jesteś marionetką w rękach kogoś, kogo trzeba się bać. Wszyscy zresztą jesteśmy.

– Puść moją rękę i wracaj tam, skąd przyszłaś – wycedziłam przez zęby. – Jesteś nienormalna. Powinnaś się naprawdę leczyć!

– Na twoim miejscu zastanowiłabym się, kto tak naprawdę trzyma sznurki. Poza tym.. – przerwała, wbijając długie, brudne paznokcie w moje nadgarstki. – Richard Blackwood ma wiele za uszami.. – szepnęła.

Nie wytrzymałam. Alkohol sprawił, że miałam ochotę ją uderzyć albo wyprowadzić dziewczynę na zewnątrz. Fifi i Trixie próbowały mnie od niej odciągnąć, ale Miriam nie odpuszczała. W końcu zaczęłyśmy się szarpać. Szatynka drapała mnie po twarzy, a potem szarpnęła mnie i obydwie upadłyśmy na ziemię. Tłum wokół nas patrzył i nie wiedział, jak zareagować.

Nagle pojawili się Brake, Victor i... Lucian. Mężczyźni odciągnęli Miriam, ale to nie był koniec. Jej spojrzenie wciąż mnie przeszywało, tak jakby chciała mnie zabić.

Dziewczyna zaczęła coś mówić w niezrozumiałym języku, a następnie zniknęła gdzieś w tłumie.Lucian skierował wzrok na mnie. Rysy twarzy blondyna były jak wykute z marmuru, a zarysowane kości policzkowe, mocna linia żuchwy, pełne, dobrze zdefiniowane wargi oraz tajemniczy uśmiech sprawiały, że przypominał posąg. Był tak piękny, ale nieosiągalny. Nie wiem, czy to przez procenty, ale nie mogłam się powstrzymać przed podziwianiem mężczyzny. Obserwował mnie, a ja czułam się tak, jakbym została otoczona jakąś aurą.

– Cała? – zapytał, podchodząc zdecydowanym i pewnym siebie krokiem. Głos mężczyzny był chłodny, ale wydawało mi się, że było nim trochę troski.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wzrok Luciana był przenikliwy. Zaglądał w głąb mojej duszy i nie czułam się z tym dobrze.

– Tak, porządku – zaczęłam, ale słowa utknęły mi w gardle. Patrzył w moje oczy tak intensywnie, że wiedziałam, iż oddaję mu władzę nad moimi emocjami. Wtedy mógł kontrolować mnie tak łatwo, jak oddychał.

– Krwawisz – powiedział, chwytając za moją dłoń.

Mocnym ruchem otoczył mój nadgarstek. Ciepło jego skóry przenikało przez moje zmysły. Miałam wrażenie, że wysyła mi niewidzialne fale energii. Oglądając moją ranę, blondyn jednocześnie mnie uspokajał, ale też wzbudzał lęk, Zadrżałam, gdy jego palce delikatnie przesunęły się po mojej skórze. W momencie, gdy napotkał krawędź mojej dłoni, zdałam sobie sprawę, że moje serce nie tylko biło z niepokoju. Chciałam uciec.

Bractwo #1 Zbyt zniszczeni, by uwierzyć w miłość. [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz