༻Rozdział trzeci༺

8 5 0
                                    

pov: Rose

Moje wątpliwości się spełniły.
Oblałam ostatni test z francuskiego.
Co ja mam teraz zrobić?
Oni mnie zabiją gołymi rękoma.

Przekroczyłam próg domu, usłyszałam kroki. Te kroki były coraz głośniejsze. To była moja matka, wściekła jak osa.
Stanęła niebezpiecznie blisko mnie.
Patrzyła się, prosto w moje oczy.
Panowała niezręczna cisza. Miałam ochotę wybiec z domu.
-Co ma ta ocena niedostateczna znaczyć? -krzyknęła. - Ty w ogóle myślisz o swojej przyszłości?
-Mamo, to tylko jedna gorsza ocena. Poprawię...
-Nie. Tego już za wiele.
Nie wiem w sumie co się wtedy stało.
Wszystko się na chwilę zatrzymało. A ja poczułam mocne uderzenie w nos. W moich oczach pojawiły się łzy.
Chciałabym poszukać jakiejś pomocy, ale za każdym razem gdy mówiłam: ,, Pójdę gdzieś to zgłosić" jako odpowiedź słyszałam:,, Proszę bardzo, zabiorą cię wtedy do rodziny zastępczej i zobaczysz co to znaczy życie ".
Problem jest taki, że wszyscy uważają moich rodziców za ułożonych i poważnych ludzi. Mama była urzędniczką, tata był księgowym. Obydwoje byli zapracowani i znerwicowani.

Czułam jak po ustach spływa mi krew.
Mama się patrzyła na mnie tak jakby sama nie wierzyła w to co zrobiła.

Zza rogu kuchni wyszedł ojciec.
Gdy zobaczył mnie również zastygł bez ruchu.
- Michelle! - krzyknął ojciec. - Czyś ty do reszty oszalała kobieto?
Ściągnęłam buty i pobiegłam do swojego pokoju. Znowu czułam tą bezsilność.
Byłam z tym sama.
Spojrzałam na moje odbicie w lustrze, po mojej twarzy spływała ciepła krew. Na swój widok zaczęłam płakać. Do mojego pokoju wbiegł mój ojciec.
-Rosie, ja przepraszam za mamę... Poniosło ją.
Spojrzałam na niego, po czym wybiegłam domu. Potrzebowałam się odstresować zanim wpadłabym na pomysł zrobienia sobie krzywdy.
Zaczęło się ściemniać. Czułam jak zaczyna mi być zimno.
Poszłam do jednego z parków, gdzie usiadłam na ławce i zaczęłam płakać. Nikogo tutaj nie było.
-Hej? Wszystko w porządku?
Powiedział spokojnie jakiś znany mi głos.
Kim był ten człowiek? Nie chciałam by zobaczył moją zapłakaną twarz.
Gdy zobaczyłam kto właśnie przede mną klęka, myślałam, że świat się zawali.
To była moja największa rywalka. Vivienne.
Sama bez nikogo, co było dziwne jak na nią. Co ona robiła o tej godzinie?
Po chwili zaśmiała się pod nosem, zapewne ze mnie.
-Rose? To ty tak rozpaczasz? - zapytała. - Co ci się stało? Ktoś cię pobił? -ten jej durnowaty uśmieszek mnie tylko dobijał.
Czemu musiałam trafić na nią?
Na
Przez te pytania zaczęłam jeszcze bardziej płakać.
-Rose?
-Daj mi spokój!- krzyknęłam. - Po co tu przyszłaś? Naśmiewać się ze mnie, prawda? Idź już stąd i zostaw mnie w spokoju!
Nagle Vivienne otarła mi palcem łzy.
To było dziwne uczucie.
Nagle się tak jakby uspokoiłam.
Ale ja przecież jej nienawidzę!
Ona coś pewnie kombinuje!
Nie ufam tej jej ,, dobroci".
-Zaczekaj tu kujonku -oznajmiła, wyjątkowo bez tego sarkazmu w głosie.

pov:Vivienne

Będę szczera. Nie spodziewałam się widoku płaczącej Rose. Na początku mnie to bawiło, że pewnie płacze z powodu ocen, ale później zrobiło mi się jej żal. Nie wiem dlaczego.
Poszłam kupić jej gaziki jałowe i coś do odkażania. Wyglądała tak jakby ktoś ją uderzył pięścią w nos.
Wróciłam do niej z opatrunkami i opatrzyłam rany.
-Dobra laska, nie myśl sobie, że ja będę taka miła- zaczęłam. - o co chodzi?
-Nie twój interes.
-O ludzie - westchnęłam. -dobra nie to nie, nara frajerko.
Po tych słowach po prostu odeszłam jakby nigdy nic. Ale mimo to, nie spodziewałam się po sobie takiej reakcji.
Spieszyło mi się na próbę występu bo w weekend gramy, a przez tą idiotkę się tylko spóźniłam.

-O proszę jest i ona -powitał mnie Charles.
-Gdzieś ty się podziewała tyle czasu? -zapytał Tony.
-Ech, jakiś bezdomny mnie zaczepiał.
-Bezdomny? -zapytała Sophie.
-Ej, a co ty tu robisz? Od kiedy ona jest w zespole? -zapytałam zaskoczona. Nie lubiłam takich lasek jak ona. Sophie miała cel by dostać się na prawo. Jej całe życie to była historia i pouczanie innych ludzi. Powinna zacząć od siebie, a nie od pouczania normalnych ludzi.
-Będę śpiewać z tobą na koncercie.
Wystrzerzyłam oczy.
-Słucham? To są chyba jakieś jaja - rzuciłam trochę rozbawiona.
-No nie - odparł Charles.
-Dobra, ja w takim składzie nie gram.
-No Val, ty chyba nie na serio? -zapytał Tony. - Ona ma urodziny. Chyba może jeden kawałek zaśpiewać?
Westchnęłam.
-Ale tylko jeden. Nie lubię takich wyrafinowanych kujonek.
-Zważaj sobie troszeczkę - syknęła Sophie. - nie porównuj mnie do tej Smith. To jest definicja "wyrafinowanej kujonki" -powiedziała pokazując palcami cudzysłów.
-Co racja, to racja - odparłam.

Zawsze byłaś ideałemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz