༻Rozdział czternasty ༺

9 3 2
                                    

pov: Rose

Jakiś czas temu wróciłam z szpitala psychiatrycznego.
Niczego tak nie odwaliłam, więc po dwutygodniowej obserwacji wypuszczono mnie do domu.
Nie wiem tylko dlaczego Vivi mnie odwiedziła...
Może ona też coś do mnie czuje?
Nie no to jest nie możliwe, życie by było zbyt piękne gdyby tak było.
- Po co zrobiłaś to zamieszanie? - zapytała matka. - Myślisz, że mi jest mało problemów?
Spuściłam głowę.
Czułam łzy w moich oczach.
- No słucham, czemu to zrobiłaś? - pytała matka.
- Ja już mam tego dość! - krzyknęłam. - nie mogę się czuć we własnym domu bezpiecznie!
- Słucham? - dołączył się ojciec. - o czym ty mówisz? Wiesz ile osób, by tobie zazdrości takich warunków do życia...
- Warunków do życia to sobie mogą zazdrościć! Ale na pewno nie atmosfery panującej w domu! -krzyczałam.
Rodzice spojrzeli na mnie.
- Zmień ton - oznajmił tata. - nie będziesz na nas podnosiła głosu.
- Jesteś bezczelna! - krzyknęła matka. - zero z ciebie pożytku!
- Michelle, ty też sobie nie przesadzaj - odparł ojciec. - idź do swojego pokoju.
Odwróciłam się na pięcie w kierunku korytarza.
-Ale masz już niczego sobie nie robić! - krzyknęła mama. - bo wtedy, to my oddamy cię do psychiatryka już na zawsze jako królika doświadczalnego.
Szczerze, teraz będę czejac aż w końcu się od nich wyprowadzę i urwę kontakty.
Niby wywierali na mnie jakieś emocje, gdy na przykład któryś z nich był chory, ale normalnie to byli mi obojętni.

Najbardziej zastanawiało mnie zachowanie Vivienne.
Gdy byłam w szpitalu i ona mnie odwiedziła, to zapytała, czy będę chciała z nią gdzieś wyjść.
Oczywiście, że będę chciała.
Chciałabym lepiej ją poznać.
Chociaż i tak wiem, że to nie możliwe, abym ją się jej spodobała.
Vivi nie lubi takich jak ja.
Ja jestem w jej oczach  ,, zwykłą kujonką, która się uczy na pamięć ".
Nie ma szans, żeby ona mnie w jakikolwiek sposób polubiła.
Teraz pewnie też się ze mną spotka, żeby ze mnie porobić żarty.

W tym psychiatryku najpierw faszerowali mnie jakimiś lekami, a po jakimś czasie brałam głównie udział w jakichś zajęciach.
Na przykład graliśmy tam w szachy lub w sudoku.
Nie było aż tak źle jak każdy opowiadał.
Jednak i tak się cieszę, że wróciłam do domu.
Postanowiłam gdzieś się przejść.
Siedzenie z tymi dwoma w domu było dobijające.
Mam nadzieję, ze chociaż na jakiś czas przestaną się nade mną znęcać.

Na podwórku było jeszcze widno.
Pomyślałam, że pójdę się po prostu przejść.
Wybrałam kierunek do centrum.
Miałam troszkę pieniędzy, może kupiłabym sobie coś nowego na poprawę nastroju?
Gdzieś niedaleko był sklep Vivienne Westwood.
Mogłabym tam zajść i zobaczyć co tam jest.
Ten sklep wyróżniał się spośród innych.
Miał taki swój klimat.
Gdy tylko przekroczyłam próg butiku, ujrzałam charakterystyczne logo wyglądające trochę jak Saturn.
Moją ciekawość skupił jeden z gorsetów.
Był w biało- fioletową kratkę.
Tylko gdzie ja bym w rtm chodziła?
Nie miałabym tyle odwagi, by przyjść tak do szkoły.
To musiałaby być wyjątkowa okazja.
Sam gorset był dość drogi moim zdaniem. Kosztował ponad tysiąc funtów!
Nie wiem czy mi się opłaca...
- Cześć Rosie! - usłyszałam za sobą.
Była jedna osoba, którą mogłabym spotkać w takim sklepie. Imię tej osoby jest takie same, jak imię projektantk, w której sklepie teraz jestem.
Odwróciłam się do tyłu, a jak. To była Vivi.
Wyglądała tak samo pięknie jak zazwyczaj.
Uśmiechnęłam się w jej stronę.
Oczywiście nie była sama.
Była z Tony'm.
- Hej - odparłam.
- To ja was może zostawię same - rzucił Tony.
Nie będę ukrywać, zawstydziło mnie to trochę, patrząc na to, że byłam w jej towarzystwie.
- Co tam patrzysz? - zapytała. - Ooo mega ładny gorset, ale nie do końca w moim stylu. Myślę, że by tobie pasował.
- Tak myślisz? - zapytałam.
Dalej byłam oniesmielona. Wystarczyła sama jej obecność niedaleko.
-Tak, myślę - odparła, dodając swój cyniczny uśmieszek. - A właśnie. Kiedy by ci pasowało się spotkać?
Ona tak na serio z tym spotkaniem?
Byłoby wspaniale, gdyby naprawdę chciała bez robienia ze mnie jakichś jaj.
- A jutro mogłabyś?
- Jasne, na pewno znajdę czas.
- To możemy na jutro - zaproponowałam.
- W ogóle nie mamy numerów do siebie... - zaczęła. - może wymienimy się? Kto wie mogą się kiedyś przydać - zagadnęła.
- No dobrze - podałam jej swój telefon. - wpisz swój numer u mnie w kontaktach.
Ciągle uśmiechałam się jak głupia.
Ona była taka piękna... I mądra... I pewna siebie.
Imponowało mi to.
- Naprawdę uważasz, że pasowałby mi ten gorset? - zapytałam.
- Tak, wyglądałabyś w nim idealnie - powiedziała z tym charakterystycznym uśmiechem. Może i nie odróżniłam ironii, ale to już spowodowało, że moje policzki zaczęły płonąć. - powinnaś to kupić.
- Okej - chwyciłam za gorset w moim rozmiarze. - spieszy mi się, wiesz? Yyyy muszę już iść. Do jutra!
Nie chciałam, żeby widziała moje rumieńce. Jeszcze by zaczęła coś podejrzewać...
Kupiłam ten gorset.
Już trudno.
Przynajmniej jestem teraz szczęśliwa.
Założę go na jakąś wyjątkową okazję.
Skoro Vivi uważa, że wyglądałabym idealnie, to wezmę to sobie do serca.

Zawsze byłaś ideałemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz