pov: Vivienne
Musiałam się umówić z landrynką gdzieś, aby ten projekt z biologii zrobić.
Stałam przy szafkach czekając na landrynkę, by ona na mnie nie musiała. Po chwili zauważyłam ją, była w beżowym płaszczu i w jakiś chyba białych kabaretkach, na których były jakieś róże i kokardki. Gdy zmieniła buty i zdjeła płaszcz, postanowiłam ją zapytać o referat, żeby zaraz nie mówiła:,, Sama musiałam wszystko robić! ".
- Ej ty - zagadałam, na co ona się odwróciła w moją stronę. -Kiedy robimy ten projekt czy co to tam?
-No nie wiem - westchnęła. - musiałybyśmy się gdzieś spotkać, u kogoś w domu czy coś - oznajmiła wyjątkowo spokojnie. Zawsze mnie atakowała, gdy cokolwiek do niej mówiłam.
Dziwnie się czułam mając z tyłu głowy ostatnie wydarzenia i mój wczorajszy sen.
-A wolisz w kawiarni, czy u siebie w domu albo może u mnie? -zapytałam.
-Ona wygląda jak anioł - pomyślałam. - nawet zachowuje się jak anioł. Może ona jest aniołem? W takim razie, ja bym była wcieleniem szatana.
-Możemy u mnie w domu -wypaliła.
Spojrzałam na nią cynicznie się uśmiechając.
Ona wyjęła ze swojej białej torby z milionem zawieszek, karteczki samoprzelepne. Oczywiście w odcieniu pastelowego różu, bo jakby inaczej?
Wyjęła długopis i coś zapisała na tej karteczce.
-Proszę bardzo.
Odeszła, a ja podążała wzrokiem za jej oddalającą się sylwetką."21 𝓦𝓲𝓵𝓵𝓸𝔀𝓫𝓻𝓸𝓸𝓴 𝓡𝓸𝓪𝓭, 𝓶𝓲𝓮𝓼𝔃𝓴𝓪𝓷𝓲𝓮 5.
𝓖𝓸𝓭𝔃𝓲𝓷𝓪 10.30. "Okej.
Po chwili pojawiła się Lucy z Sophie i jej bratem u boku. Tony był jak zawsze ubrany w jakiś ciemnozielony sweter i jakieś hipisowskie kolorowe spodnie z jakimiś słońcami i innymi tęczami. Sophie oczywiście wystrojona jak nie wiem co. Dzisiaj założyła czarną spódniczkę ze złotymi guzikam i i białym cardiganem, również ze złotymi guzikami. Wszystko to pasowało do jej długich brązowych włosów. Zawsze się zastanawiałam: jak ona robi z tych włosów taką taflę?
Natomiast Lucy Daniels, jak zawsze wystrojona w bluzę z Adidasa i baggy jeans. Lucy miała krótkie jasnobrązowe włosy. Zawsze starała się podążać za modą, a języka w buzi to jej nigdy nie zabrakło.
-A co ty taka skołowana? -wypaliła ironicznie Lucy.
-O wow, ostatnim razem jak cię widziałam to się kołysałaś z prawej na lewą -odparłam.
Nagle usłyszałam jak coś wypadło mi na podłogę. To brzmiało jak... paczka fajek, którą miałam zawsze przy sobie.
W szatni było tyle osób. Jeszcze to wszystko musiało się stać w towarzystwie przewodniczącej samorządu uczniowskiego- Sophie Winter. Fanki historii inaczej.
-A co to za paczka papierosów? -krzyknęła. -Nie rozumiem was. Was mam na myśli ciebie Vivi - wskazała na mnie palcem. - i ciebie Lucy. Jak wy możecie sobie tak zdrowie psuć? A o tobie- spojrzała na Tony'ego. - to już nie wspomnę.Palić zaczęłam jakoś w wieku trzynastu, może czternastu lat. Od tego czasu wpadłam po prostu w nałóg. Mój ojciec palił, babcia też paliła, to ja też musiałam. To w pewien sposób mnie uspokajało. Jednak, gdy nie dostawałam dziennej dawki nikotyny, to zaczynałam wariować.
-Dobra, wiecie co? Wy sobie róbcie co chcecie. Ja muszę pójść w tym momencie do pokoju samorządu. Muszę się rozmowić z Ruby. Cześć.
Odeszła.
Nie rozumiałam, po co ona robiła taki dramat z tego?
Udałam się z Lucy pod klasę. Pierwsza była chemia. Uwielbiałam chemię, bardziej niż biologię. Mogłam pójść do klasy chemicznej.
Zajęłam swoje miejsce w kącie sali, na ostatniej ławce w rzędzie od ściany.
- Witajcie kochani! - powitała nas radośnie profesor Jones.
Profesor Angela Jones to moja ulubiona nauczycielka. Zawsze jest pomocna i serdeczna dla swoich uczniów, a przede wszystkim umie wytłumaczyć chemię. Chociaż chemii samej w sobie nie lubię, tak z nią jest naprawdę ciekawa.
-Dzisiejszy temat to: Wpływ katalizatorów na szybkość reakcji chemicznych. Zapiszcie sobie w zeszytach.
O boże. Ale nudy.
W pewnym momencie wbiłam wzrok na siedząca w trzeciej ławce od okna Rosie.
Ona zaś, była zapatrzona w okno.
Dzisiaj była mgła i świeciło słońce.
Te światło, które dawało te połączenie, powodowało, że Rose naprawdę wyglądała jak anioł. W każdej sali, każdy siedział w pojedynkę.
Położyłam głowę na ławce, by móc lepiej ją obserwować.
- Nie wiem Rosie, co ty w sobie takiego masz, ale chyba się zakochałam -pomyślałam, słuchając jak odpowiada na pytania zadawane przez profesor Jones. -Nienawidzę cię, a za razem lubię patrzeć jak się denerwujesz. Słodka wtedy jesteś...
Gwałtownie podniosłam głowę na myśl tego, co właśnie sobie pomyślałam. Miałam wrażenie, że moje policzki się właśnie palą.
Ale ja w ogóle jej nie znam. Żeby w kimś się zakochać, to trzeba go poznać...
-Ej Vivi - szepnęła Daniels, odwracając się do mnie.
-Czego chcesz?
-Chcesz zajść do biblioteki na przerwie na lunch?
Dobrze wiedziałam o co jej chodzi. Od czasu do czasu-nie wiem w sumie w jakim celu- całowałam się z nią gdzieś w ukryciu. Ale Lucy nie znała prawdy o mojej orientacji. Lucy Daniels była w 100℅ hetero, więc szczerze nie wiem po co ona to robiła. Mam nadzieję, że nie "dla fabuły". To by było żałosne.
-Nie.
-No czemu? -zapytała.
-Nie mam dzisiaj ochoty. Chcesz to możemy pójść gdzieś za szkołę zapalić -zaproponowałam.
-Niech ci będzie.
-Halo, halo? A o czym tam panienki na końcu dyskutują? - zagadała nauczycielka.
Cała klasa -w tym landryna- odwróciła się w naszym kierunku. Moje oczy znowu się spotkały z jej. Czułam jakby ktoś na chwilę wyciszył wszystkie moje zmysły. Liczyło się tylko jej spojrzenie.
-Daniels? White? -pytała. - Słucham.
-O nic pani profesor, już nie ważne -wybrnęła brunetka przede mną.
- Przepraszamy - dodałam.
-Dobrze, proszę mi więcej nie dyskutować, chyba, że ze mną na tematy chemii -oznajmiła i odeszła w kierunku tablicy.
Daniels znów odwróciła się w moim kierunku. Nie wiem jak ona mnie w ogóle widziała spod tych swoich czarnych, doczepionych mioteł. Po co sobie w ogóle doczepiać rzęsy? To tylko psuje cały wygląd.
CZYTASZ
Zawsze byłaś ideałem
RomanceRodzice Rose Smith zawsze byli wobec niej wymagający. Dziewczyna za wszelką cenę próbuje być idealna, jednak nie do końca jej to wychodzi. Vivienne White, a dokładniej Vivienne Valerie White, od początku liceum jest rywalką Rosie. Vivienne od zaws...