PROLOG - Nigdy nie będziesz sama (cz.2)

252 31 3
                                    


Miesiąc później. . .

Keely wielokrotnie zatrzaskując telefonem o podstawkę, zaalarmowała wszystkich pięciu mężczyzn siedzących przy jej kuchennym stole, a oczy wszystkich, w tym Hound'a, przeniosły się z pokera na nią.

- Yo – zawołał Arlo i po tym słowie zamarła ze słuchawką na widełkach, wciąż trzymając ją w dłoni i wściekle spojrzała na telefon.

- Wszystko w porządku, Słodziaczku? – zapytał łagodnie Pete.

Zdjęła rękę z telefonu i odwróciła się.

- Więc moi rodzice nie byli tacy podekscytowani, że umawiałam się z facetem z gangu motocyklowego – zaczęła.

Hound poczuł, jak zacisnęła mu się szczęka na dźwięk słowa „gang". Wiedział, że mówiła takie rzeczy, bo jej rodzice tak myśleli. Wiedział, że ona wiedziała lepiej. Byli Klubem. Osoba z zewnątrz mogłaby nie zauważyć dużej różnicy. Ale była i to ogromna.

- Dlatego nie trzeba dodawać, że nie byli podekscytowani tym, że za niego wyszłam i zaszłam z nim w ciążę... dwa razy – ciągnęła - Więc nie jest tak, że nie wiem, że nie byli największymi fanami Grahama.

Na to Hound powstrzymał się od drgnięcia. Nie nazywali Blacka „Black", bo tak brzmiało jego nazwisko, a tak było.

Nazywali go Black, bo ten człowiek był tak daleki od ciemności, że to było cholernie zabawne, że to było jego nazwisko.

Był dobrocią.

Był światłem.

Był braterstwem.

Jeśli między braćmi dochodziło do nieporozumień, Black wkraczał i rozśmieszał wszystkich.

Gdy któryś z dzieciaków brata wchodził do Kompleksu, Black brał go na ramiona zanim ktoś kichnął i wygłupiał się.

Wszyscy mieli swoje miejsce w Klubie, a miejsce Blacka było spoiwem, które trzymało ich razem w niepewnych czasach lub w czasach, gdy te wstrząsy były jak trzęsienia ziemi.

Ale to też dlatego, że był ich światłem. Latarnią brata, którym wszyscy chcieli, żeby był Klub. Był cały za Chaosem. Był cały za Keely. Był cały za jego chłopcami. I nic na tej ziemi nie miało znaczenia poza tym. Ani pieniądze. Ani szacunek. Nic.

Nie był Grahamem.

To było solidne imię i Hound słyszał, jak Keely go tak nazywała, ale zwykle w żartobliwy sposób. Przez resztę czasu, jeśli nie używała nic słodkiego, zawsze był to Black.

Porzuciła imię Black odkąd umarł, a Hound wiedział, że to był kolejny sposób, w jaki chciała porzucić braterstwo - Więc teraz, zasadniczo... kontynuowała - mają wrażenie, że to ja sobie pościeliłam, pościeliłam moim chłopcom i musimy w tym spać.

Pieprzeni dupki - pomyślał Hound.

- Czego potrzebujesz? - Brick zapytał cicho, a jej wkurzone oczy powędrowały w jego stronę.

- Muszę, żeby moi rodzice przejęli się tym, że gardło mojego męża zostało poderżnięte - warknęła.

Hound, ani żaden brat, nie mogli powstrzymać drgnięcia na to.

Wyszła tupiąc.

Mężczyźni wokół stołu spojrzeli po sobie.

- Zawsze byli skurwysynami – mruknął Dog pod nosem - Pamiętasz ich ślub. Mieli wbite kije tak głęboko w tyłki, że aż dziw, że nie wyszli im z pysków.

Dziki jak wiatrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz