Pamiętajcie o zostawieniu gwiazdki! ⭐️
Tik tok: autorkalie/ fortiblexs
Gabriel:
Po godzinie krążenia w tę i z powrotem wróciłem do domu, ale mimo to nie zasnąłem. Siedziałem na łóżku, rozmyślając. Moje myśli krążyły w kółko, jakby nie chciały znaleźć spokoju. Musiałem się trochę rozluźnić, oderwać od tego wszystkiego. Dzisiaj była sobota, miałem wolne, ale to wcale nie sprawiało, że czułem się lepiej. Zamiast odpoczywać, tylko pogłębiałem ten mętlik w głowie. W końcu wiedziałem, do kogo mam napisać. Ash. Mój przyjaciel, zawsze pełen energii, gotów na rozrywkę. Napisałem mu krótką wiadomość, nie dzwoniłem. Dzisiaj postanowiłem mu dać chwilę spokoju. Zasługiwał na to, a ja nie chciałem go budzić, gdy pewnie jeszcze śnił o swoich własnych sprawach.
Wziąłem do ręki pilota, przewijając palcem przez ekran Netflixa, szukając czegoś, co mogłoby mnie zająć. W końcu kliknąłem na nowości. Jeden z opisów od razu przykuł moją uwagę. Był o dziewczynie, która była równie zniszczona, co chłopak. Oboje szukali siebie nawzajem, choć oboje byli na granicy załamania.
Nie wiedziałem, że to będzie idealnie nas odwzorowywać.
Wzrok zatrzymał mi się na ekranie, a myśli zaczęły się układać w jeden obraz. Ta historia... Czułem, że coś w niej jest, coś, co do mnie pasowało. Z jednej strony poczułem dziwne połączenie z tymi bohaterami – tą pustką, którą w sobie nosili, tą nieprzepracowaną przeszłością, którą starali się ukryć. Z drugiej strony nie mogłem przestać myśleć o tym, jak bardzo różniłem się od tego chłopaka. On miał przynajmniej jakieś punkty odniesienia, jakąś drogę, którą mógł podążać. Ja czułem się, jakbym wciąż krążył wokół tych samych pytań, nie mogąc znaleźć odpowiedzi.
Zacząłem przewijać dalej, ale ten jeden opis nie dawał mi spokoju. Moje ręce zatrzymały się na pilocie, a myśli wróciły do Asha. Może i potrzebował spokoju, ale ja czułem, że nie mogę już dłużej siedzieć sam. Może właśnie teraz, podczas tej rozmowy, coś się zmieni. Może ten wieczór miał w końcu przynieść jakąś odpowiedź.
Zanim zdążyłem zdecydować, co dalej, usłyszałem ciche wibracje telefonu. Ash. Odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewałem.
Nie była to jednak wiadomość, jak się spodziewałem. Dzwonił. Przez chwilę zastanawiałem się, czy odebrać – w końcu to ja chciałem dać mu jeszcze chwilę spokoju – ale zanim zdążyłem pomyśleć o tym dłużej, nacisnąłem zieloną słuchawkę.
— Co tam, stary? — zapytał swoim zwyczajowym, zbyt energicznym jak na tę godzinę głosem.
— Potrzebuję... rozluźnienia — odpowiedziałem krótko, nie bardzo wiedząc, jak to ubrać w słowa.
Przez chwilę była cisza, co w przypadku Asha było równie dziwne, co niepokojące.
— Nie poznaję cię — powiedział w końcu, a w jego głosie słychać było coś pomiędzy rozbawieniem a lekkim zmartwieniem. — Ale dobra, nie ma problemu. Będę u ciebie za trzy godziny.
Nie odpowiedziałem od razu. Trzy godziny. To była wieczność i chwila jednocześnie, coś na pograniczu czasu, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a jednocześnie przemykać mi przez palce.
— W porządku — rzuciłem w końcu, zanim rozłączył się jak zwykle, bez pożegnania.
Teraz pozostawało tylko czekać.
Czas płynął powoli, a ja miałem wrażenie, że te trzy godziny nigdy się nie skończą. Czułem się, jakbym utknął w jakiejś dziwnej, zawieszonej przestrzeni, gdzie wszystko trwa wiecznie, ale równocześnie przemija w mgnieniu oka. Czasem patrzyłem na zegar, czasem po prostu czekałem, przeglądając media społecznościowe, ale nic nie wydawało się wystarczająco angażujące. W końcu jednak nadszedł moment, na który czekałem. Trzy godziny minęły. Nie wiem, jak to się stało, ale udało mi się przetrwać ten czas bez większych zawirowań.
Usłyszałem dzwonek do drzwi. To było jak sygnał, jakby całe czekanie miało teraz sens. Podszedłem do drzwi, otworzyłem, i od razu stanął przede mną Ash, z torbą pełną zakupów w ręce.
— Siema, jestem głodny, także ugotujemy coś — rzucił, wchodząc do środka bez pytania, jakby był w swoim własnym domu, a nie w moim.
Poczułem, jak jego obecność od razu zaczyna zdominować przestrzeń. Nie spojrzał na mnie nawet, bo pewnie wcale nie zamierzał czekać na zaproszenie. Zamiast tego, rozpakowywał torbę, wyciągając z niej składniki, które zaczęły lądować na blacie kuchennym.
— Ja już jadłem — powiedziałem, patrząc na niego, jak rozkłada się w mojej kuchni, wcale się nie przejmując.
— To znów zjesz. — Ash tylko wzruszył ramionami, jakby moja odpowiedź w ogóle go nie obeszła.
Nie miałem zamiaru dalej protestować, bo wiedziałem, że to i tak nic nie zmieni. Ash miał swoje zdanie na temat takich rzeczy i zawsze dostawał to, czego chciał.
Po tym, jak Ash zabrał się za gotowanie, właściwie nic nie mogłem zrobić. Chciałem pomóc, ale Ash szybko to zablokował, mówiąc, że "zajmie się wszystkim". I tak, nie miałem wyboru. Stałem z boku, patrząc, jak on przejmuje kontrolę nad całą kuchnią, siekając, mieszając i podgrzewając wszystko, co znalazło się w torbie. W końcu na talerzach znalazły się gorące porcje makaronu z kurczakiem i sosem.
Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść. Choć trochę się krzywiłem, bo nie miałem ochoty na kolejną porcję jedzenia, wiedziałem, że Ash nie odpuściłby, żeby to przejść bez mojego udziału. Więc siedzieliśmy tam, rozmawiając o niczym specjalnym, rozkoszując się jedzeniem, które tak naprawdę zostało przygotowane przez jedną osobę – Ash'a.
Po posiłku, aby zabijać czas, chłopak zaproponował, żeby pograć w grę. Tylko że nie był to zwykły mecz, a coś, co miało w sobie więcej emocji, niż oboje się spodziewaliśmy. Wkrótce zaczęliśmy rywalizować, a mecz zakończył się wynikiem 2:1 na moją korzyść. Ash był wyraźnie zdenerwowany. Zawsze miał problem z przegrywaniem.
— To nie fair — powiedział, wciąż wkurzony, nie potrafiąc pogodzić się z porażką. — Nie mogłeś mieć takiego szczęścia — patrzył na mnie oburzony.
Zaśmiałem się, czując lekką satysfakcję. — Mówiłeś, że jesteś mistrzem. Czas na przyjęcie porażki.
Ash rzucił kontrolerem na stół, wciąż marnując czas na próbę tłumaczenia, dlaczego nie wyszło mu tak, jak chciał.
Czas płynął, a atmosfera między nami stawała się coraz bardziej rozluźniona, aż nagle Ash, nie przestając się bawić, spojrzał na zegarek i ogłosił:
— Dobra, dość tego. Idziemy na imprezę.
Zaskoczony, spojrzałem na niego. — Co? Żartujesz, nie?
— Nie, nie żartuję. Musisz wyjść z tej swojej bańki. Impreza zaczyna się o osiemnastej, a ty idziesz.
— Ash, serio? — próbowałem się sprzeciwić, czując, jak wewnętrznie się zamykam na tę propozycję. Nie miałem nastroju na tłumne, głośne miejsce pełne obcych ludzi.
Ash spojrzał na mnie z poważną miną, ale jego spojrzenie wcale nie wskazywało na to, że to jest dyskusja.
— Gabriel, nie masz wyboru. Idziesz. Jeśli będziesz się opierał, to cię zaciągnę.
Zaczynałem dostrzegać, że to nie jest propozycja, a raczej rozkaz. Ash, znając mnie i moje sposoby unikania takich sytuacji, po prostu podjął decyzję za mnie.
— Nie masz wyjścia — dodał, jakby nie pozwalał mi na protesty. — A jak będziesz miał dość, wrócimy. Ale idziesz, koniec tematu.
Chciałem się opierać, ale patrząc na niego, wiedziałem, że i tak nie miałem zbyt wielu opcji. Po prostu pokręciłem głową i westchnąłem.
— W porządku — rzuciłem w końcu, wiedząc, że to nie ma sensu. — Ale jak będzie tragicznie, to cię zabiję.
Ash uśmiechnął się szeroko, z triumfem malującym się na twarzy.
— Spodoba ci się, zobaczysz — powiedział, przekonany.
Hejka!! Miałam dać taką scenę w tym rozdziale, ale jednak będzie w kolejnym. Trochę nudny wyszedł, ale następny będzie cieeeekawy. Mogę wam to zapewnić.

YOU ARE READING
Shadow Haired
RomanceMelissa Wilson przez całe życie czuła się niewidzialna, wyśmiewana, niedoceniana i zraniona. Gdy trafia pod opiekę psychologa Gabriela Venturiego, wreszcie zaczyna wierzyć, że jest coś warta. Gabriel daje jej poczucie bezpieczeństwa, jakiego nigdy w...