Rozdział 35

278 46 3
                                    

Rhea

– Samochód kieruje się w stronę rzeki Raven. Jeden mężczyzna za kierownicą, jeden leży na tylnym siedzeniu. To na pewno sierżant Rhodes Reinhart – odzywa się głos przez policyjne radio.

Pędzę radiowozem przez ulice, czując, jak mocno bije mi serce. Nie mamy Martineza, ale jedyne o czym myślę, to Rhodes. Musimy go uratować.

– Wrzucą go do rzeki – mówię, patrząc na Lucasa, który siedzi obok mnie, trzymając się mocno, jakby wiedział, że sytuacja staje się coraz bardziej desperacka. Skręcam w boczną uliczkę, oponami wjeżdżając na brudną nawierzchnię. – Policja nie zdąży – mruczę, czując, jak każda sekunda staje się coraz cięższa. Chwytam radio, a moje palce drżą, kiedy naciskam przycisk. – Dacie radę go zestrzelić z helikoptera? – pytam, mając nadzieję na szybką odpowiedź. Zbyt wiele zależy od tej jednej decyzji.

– Zbyt niebezpieczne. Prędkość samochodu jest zbyt duża.

Docieramy pod most, akurat gdy bezwiedne ciało spada do rzeki.

– Rhodes! – krzyczę głośno, zdejmując z siebie pas z radiem i bronią. – Wezwij pomoc! – rzucam do Lucasa, ale już nie czekam na odpowiedź. Rzucam się w stronę wody, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Instynkt bierze górę.

Każdy ruch sprawia, że woda otacza mnie zimnym uściskiem, ale nie czuję tego. W moich oczach widzę tylko jedną rzecz – muszę dotrzeć do Rhodesa, zanim będzie za późno. Przypływająca motorówka, nurkowie, wszystko to zajmie za długo. Jego życie wisi na włosku, a ja nie zamierzam czekać, aż inni zareagują. To ja muszę go uratować. Muszę.

W końcu docieram do jego ciała, które z każdą chwilą opada coraz głębiej.

Z trudem dopływam do powierzchni wody, wciągając go za sobą. Adrenalina wyczerpuje moje siły, ale wiem, że nie mam czasu na odpoczynek. Na horyzoncie dostrzegam zbliżającą się motorówkę, a w jej silnikach słychać warkot, który coraz głośniej dociera do moich uszu.

– Rhodes, słyszysz mnie? Odezwij się – mówię, patrząc na jego posiniaczoną i opuchniętą twarz. – Pomocy!

Ciało Rhodesa jest ciężkie, a ja czuję, jak jego waga ciąży na moich ramionach. Muszę go utrzymać ponad powierzchnię, by motorówka mogła nas dostrzec.

W końcu ktoś wciąga nas na motorówkę. Kaszlę głośno, ale nie przejmuję się w tym momencie sobą. Najgorsze jest to, że nie czuję pulsu, kiedy go dotykam.

– Muszę go reanimować – mówię z determinacją, choć nie wiem, czy cokolwiek da się zrobić.

– Zostaw. – Odsuwają mnie i sami rozpoczynają reanimację. Wiedzą, że jestem wykończona i nie zrobię tego dobrze.

– Proszę, obudź się, Rhodes. Nie możesz tak po prostu odejść – szepczę, mimo że wiem, jak beznadziejne to może być. – Całe życie przed nami, pamiętasz? Nie zostawiaj mnie, proszę cię – mówię, a łzy coraz bardziej spływają mi po twarzy. – Kocham cię.

Na brzegu od razu mnie odsuwają i wyciągają go z motorówki, by ratownicy mogli przejąć dalszą reanimację. Wszyscy wpatrują się w niego, czekając na jakąkolwiek oznakę życia, a ja nie powstrzymuję łez. Każda sekunda, w której widzę go bezwładnie leżącego na brzegu, to jak kawałek mnie, który odchodzi. Łzy nie przestają płynąć. Czuję się, jakbym straciła coś, co miało sens tylko wtedy, kiedy on był obok.

Co jeśli to za późno? Co jeśli już nie poczuję ciepła jego dłoni, nie usłyszę jego głosu, nie poczuję, jak jest blisko mnie?

– Proszę... – szepczę z bezsilnością, nie patrząc na nikogo innego. – Proszę, nie zostawiaj mnie, Rhodes.

Czekając Na Świt | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz