Rozdział VII - Siedem smutnych lat

107 15 4
                                    

Tak do księżyca krzyczałeś, kiedy opuszczone hale milczały

Boże, znowu nie ma Cię

Jak w busie do pracy wkurwiony jechałeś

Ja gdzieś daleko znikałem, chciałem Ci dać wiarę, nie tylko śmierć

Magia płynęła w jego żyłach, gorąca i obezwładniająca. Z każdą kolejną sekundą Harry czuł, jak przelewa się przez niego falami, wypełniając całe ciało, od koniuszków palców aż po czubek głowy, jakby nagle budził się z długiego snu – oślepiony blaskiem własnej mocy, oszołomiony jej ciężarem. Nie poznawał jej, a jednak była mu dziwnie znajoma, jak echo dawno zapomnianej melodii, która powraca nieproszenie i wypełnia sobą każdą myśl.

Ogień szalał wokół niego, ale Harry ledwo go dostrzegał. Ciepło płomieni zdawało się bladym cieniem wobec palącej mocy, która kipiała w nim, próbując wyrwać się na zewnątrz. Odczuwał ją niemal fizycznie – jak rwący nurt, który zaraz rozedrze go od środka, jeśli nie znajdzie ujścia.

Był zbyt słaby, by zapanować nad takim ogromem mocy, czuł, jak jego własne ciało zaczyna się poddawać, jak coś czarnego i zimnego oplata jego wnętrzności, wciągając go głębiej w tę przerażającą otchłań.

Harry odetchnął, ciężko i nierówno, próbując zmusić własne ciało do posłuszeństwa. Magia była zbyt silna, przepełniała go, ale nie umiał nad nią zapanować. Każdy jego oddech zdawał się podsycać płomień, który tlił się wewnątrz niego – żywy, dziki, nie do okiełznania. Znał to uczucie. Znał je, choć minęły lata, odkąd po raz ostatni czuł coś podobnego. Nie potrafił powiedzieć, czy była to jego magia, czy tkwiący w nim mrok, ale wiedział jedno – było to lepsze niż pustka, którą nosił w sobie.

Kątem oka dostrzegł ruch. Severus stał blisko, zbyt blisko, ale jego obecność była jedynym, co w tej chwili trzymało go w ryzach. Ciepło dłoni, które zacisnęły się lekko na jego przedramieniu, przywróciło mu resztki kontroli. Dotyk Severusa był realny, znajomy, niczym kotwica w tym szalejącym morzu mocy.

— Oddychaj — rozbrzmiał niski głos.

Harry zamknął oczy, starając się skupić na czymś innym niż buzująca w nim energia. Oddychał ciężko, lecz powoli, z każdą kolejną chwilą przywracając sobie fragmenty utraconego spokoju. Ogień dogasał. Płomienie wciąż były widoczne na ścianach, ale już nie szalały po pomieszczeniu – jakby coś dusiło je od środka, pozostawiając jedynie mdłe, wygasające języki. Harry otworzył oczy. Mrok zdawał się otaczać go cienką warstwą – jak cień, który odmawia rozproszenia, mimo że światło powinno go dawno rozjaśnić.

Był zmęczony. Każdy mięsień w jego ciele pulsował bólem, a głowa zdawała się ważyć tonę. Magia nie chciała się wycofać, choć teraz była jak nieuchwytna mgła; Harry czuł, że to jeszcze nie koniec, nie po takim czasie.

Severus nie odsunął się ani o krok. Wciąż stał obok, cichy, jakby gotowy powstrzymać każdy kolejny wybuch magii, zanim wyrwie się spod kontroli.

Harry spojrzał na niego, a ich spojrzenia spotkały się w ciszy, która wypełniła pokój po dogasających płomieniach. Nie potrzebował słów, by wiedzieć, że Severus był tam dla niego, tak jak zawsze – nawet wtedy, gdy sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Teraz jednak czuł coś więcej. Czuł, że to była dopiero pierwsza fala. Coś, co w nim tkwiło, dopiero zaczynało się przebudzać.

Severus powoli, niemal z namysłem, puścił przedramię Harry'ego, jakby obawiał się, że zbyt gwałtowny ruch mógłby zburzyć tę kruchą równowagę, którą ledwo udało im się osiągnąć. Harry czuł chłód na skórze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą spoczywały długie palce Severusa, a wraz z tym chłodem powróciło uczucie osamotnienia, jakby coś niezwykle ważnego nagle zostało mu odebrane.

Reverberation | SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz