Rozdział 10 - "Czy naprawdę nie ma innego sposobu?"

154 11 1
                                    

*Z punktu widzenia Jeremiego*

Wiedziałem, że tak to się skończy... Znienawidzą mnie. To z pewnością wyglądało jakbym im nie ufał, jakbym ich zdradził ale ja tylko chciałem ich chronić. Chciałem to wziąć na siebie, żeby byli bezpieczni...mogli nareszcie normalnie żyć. Zawsze o tym marzyli... Ale teraz...teraz to już dla mnie bez znaczenia. Czas zamknąć ten rozdział raz, na zawsze. Dziś, do tego lasu właśnie po raz ostatni weszły dwie istoty... Obie skazane na śmierć... Jedna z nich to ja. Właśnie straciłem moich jedynych przyjaciół, przyszłość, prawo do istnienia w ich oczach...dziewczynę którą kocham...
Druga, jest moim więźniem. Więźniem niewielkiego czarnego urządzenia, które znajduje się w kieszeni moich spodni. Naszym wrogiem, który wiele razy dążył do naszej śmierci...
Zginiemy dziś oboje.
W szaleńczym biegu zmierzałem w stronę wypełniającego się przeznaczenia.

*Z punktu widzenia Aelity*

Wyszłam przez właz do parku i nerwowo się rozejrzałam. Miałam bardzo złe przeczucie. Serce biło mi tak, jakby zaraz miało wyskoczyć mi na zewnątrz. Zobaczyłam to czego szukałam. Przede mną na trawie widać było świeżo wygniecione ślady. Nie wiodły jednak ani w stronę szkoły, ani w stronę pustelni...lecz prosto w głąb lasu. Zerwałam się i zaczęłam za nimi biec tak szybko jak to możliwe. Przez głowę zaczęły mi przelatywać dziesiątki pytań. Po co Jeremy wszedł w głąb lasu?! Ślady są od siebie w dość sporych odstępach, więc musi biec... Ale dlaczego?! Dlaczego tak szybko ucieka w głąb tej puszczy?!
Coraz trudniej było mi oddychać. Dostałam jakiejś dziwnej trzęsawki . Bałam się, że przy kolejnym kroku ugnie się pode mną noga i runę na ziemię tracąc cenny czas. Wszystkie lęki towarzyszące mi dotychczas w fabryce zniknęły w jednym momencie. Teraz liczyło się tylko to aby znaleźć Jeremiego zanim będzie za późno.

*Z punktu widzenia Jeremiego*

W dzikim pędzie dobiegłem do ogromnego starego dębu. Przystanąłem na kilka sekund i opierając się o jego korę złapałem parę głębokich oddechów. Zlustrowałem okolicę wzrokiem szukając charakterystycznego znaku. Znalazłem. Był nim stary, trochę zmurszały powalony pień drzewa. To w jego kierunku powinienem biec dalej. Zacisnąłem pięści i nabrałem prędkości. Nie czułem w ogóle zmęczenia. Teraz miałem tylko jeden cel. Liczyło się tylko to, tylko zwalczenie problemu... Nic więcej. Gdyby chociaż Aelita stanęła w mojej obronie... Chociaż ona jedna... Miałbym chociaż dla kogo żyć... Ale tego nie zrobiła... Widziałem jej rozpacz, tą jedną łzę. Zawierała w sobie tyle smutku, bólu, wewnętrznego cierpienia, zawodu, przerażenia, rozczarowania. Nie była w stanie nawet na mnie spojrzeć...a potem...potem upadła... Zupełnie bezsilnie...była taka słaba... To wszystko moja wina...
Spod okularów na policzek wypłynęła mi drobna łza. Nie byłem w stanie jej powstrzymać...nie mogłem pojąć, jak mogłem do czegoś takiego doprowadzić... Co ja najlepszego zrobiłem!?
Zdekoncentrowany w złym momencie odbiłem się od ziemi. Zachaczyłem nogą o pień nad którym przeskakiwałem i ciężko runąłem w dół. Z ogromną siłą uderzyłem w ziemię a moją lewą rękę na którą upadłem przeszył przeraźliwy, przenikliwy ból. Głośno jęknąłem ale szybko zacisnąłem zęby już tylko sycząc i zwijając się z bólu. Spróbowałem nią poruszyć. Udało się ale szybko tego zaniechałem, z powodu ostrego bólu jaki tej próbie towarzyszył. Znów głośno jęknąłem. Nie mogę tracić czasu. Im szybciej to zrobię tym szybciej ból zniknie...tym szybciej zniknie wszystko co mnie trapi. Sprawdziłem czy podczas upadku z kieszeni nie wypadł mi dysk. Był nadal na swoim miejscu. Na jego czarnej, lśniącej niczym perła obudowie pojawiła się jednak spora, płytka rysa. Schowałem go do kieszeni i ruszyłem dalej. Co chwila sycząc z powodu ręki, zacząłem biec. Z pewnością była złamana...ale to już teraz bez znaczenia. Teraz już tak...

*Z punktu widzenia Aelity*

Nie znałam tej części lasu. Wszystko wskazywało jednak na to, że Jeremy w przeciwieństwie do mnie znał ją doskonale. Niedaleko przede mną, między wieloma sosnami, czernią majaczył pień ogromnego dębu. Byłam już na wyczerpaniu sił. Czułam, że nie dam rady już biec dalej. Płuca paliły mnie żywym ogniem, a każdemu kolejnemu wdechowi towarzyszył straszliwy ból. Biegłam jeszcze chyba tylko z powodu ogromnej dawki adrenaliny i strachu. Napędzały mnie i utrzymywały na nogach. Dobiegłam do jego pnia ciężko dysząc i oparłam się o niego całym ciężarem ciała. Dokąd mam biec teraz? Choć mogłoby wydawać się to niemożliwe, wpadłam w jeszcze większą panikę. Chaotycznie szukałam kolejnych śladów w otaczających mnie trawach i mchach. Moją uwagę przykuł leżący w poprzek jakiejś wąskiej ścieżki stary pień. Ślady! Były ślady! Prowadziły prosto w jego stronę. Powłucząc obolałymi nogami podbiegłam do niego tak szybko, jak tylko mogłam. Dotknęłam ostrożnie zimnej, wilgotnej kory. Nie miałam siły go przeskoczyć, a nie było możliwości aby go obejść. Zdyszana spróbowałam się na niego wspiąć. Mocno oparłam o niego dłonie i przeniosłam środek ciężkości. Nagle jednak ze śliskiej kory ześlizgnęła mi się ręka i straciłam równowagę. Upadłam. Stęknęłam cicho i nadal siedząc uniosłam głowę. Pojawił się nagły przebłysk, kiedy zobaczyłam, że uda mi się zmieścić pod nim. Nie czekałam ani chwili dłużej i na czworaka zaczęłam się pod nim przeciskać na drugą stronę. Wreszcie się udało i po chwili pokonałam tą krótką ale jakże trudną odległość. Nagle zobaczyłam leżący w trawie lśniący przedmiot. Pozbierałam się i szybko ocierając obolałe dłonie o ubranie, błyskawicznie podbiegłam do leżącego...urządzenia. Wzięłam go w dłonie. To był telefon...telefon Jeremiego! Łzy napłynęły mi do oczu. On tu był. Przed chwilą tu był. On gdzieś tu ciągle jest... Spróbowałam wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, zawołać go. Płuca paliły mnie jednak tak mocno, że było to strasznie bolesne. Zabrałam w sobie całą energię.
- Je... - Wychrypiałam, z trudem łapiąc oddech. - Je...Jer... - Nie mogłam w to uwierzyć. Skuliłam się z bólu, a z moich oczu ciurkiem, jedna za drugą popłynęły łzy. Objęłam się rękami i wkładając w to ogromny wysiłek wreszcie udało mi się krzyknąć.
- Jeremy!
Podniosłam się i chwiejnie ruszyłam dalej. Ja już wiedziałam dokąd on biegł. Przez lecące teraz już nieustannie z moich oczu łzy, z trudem widziałam dokąd biegnę. To nie mogła być prawda! On tego nie zrobi! Nie może tego zrobić!
- Jeremy! - Adrenalina momentalnie pozwoliła zapomnieć o całym bólu. Znów ruszyłam niczym błyskawica, omijając drzewa i przeskakując nad uschłymi gałęziami. Przypomniałam sobie tą okolicę. Byłam tu kiedyś z tatą. Wiedziałam dokąd on zmierza...i nie mogłam w to uwierzyć...

*Jeremy*

To już nie daleko. Zaraz wszystko się skończy. Ja zrobię to co trzeba, a oni będą mogli zacząć od nowa...w nowym, zupełnie bezpiecznym świecie. Świecie bez niebezpieczeństw. Bez Xany. Przeskoczyłem nad kolejną suchą gałęzią. Zapomniałem się i przez przypadek poruszyłem ręką. Przeszedł mnie przeraźliwy ból. Znowu głośno syknąłem. Spokojnie, jeszcze tylko parę minut i wszystko się skończy.
W tedy coś usłyszałem. Zwolniłem i nasłuchiwałem przez chwilę. Nie wiem co to było. Już miałem biec dalej, kiedy dźwięk się powtórzył, tym razem wyraźniejszy.
To było moje imię. Ktoś krzyknął. Od razu poznałem ten głos. To była Aelita. Przerażona...wołała mnie. Odwróciłem się i uważnie szukałem jakiegokolwiek ruchu, jakiejkolwiek sylwetki między drzewami. Czy to możliwe, żeby to była ona? Przebiegła taką odległość tu za mną? Nikogo i niczego jednak nigdzie nie było. Znów nastała przenikliwa cisza, przerywana tylko szumem koron drzew, poruszanych przez wiejący wysoko ponad lasem wiatr. Spodziewałem się tego. Im bliżej będę celu tym częściej umysł będzie płatał mi takie figle. Wydaje mi się, że słyszę Aelitę...bo tylko to byłoby w stanie mnie powstrzymać... Nie mogę pozwolić się zwieść. Nie teraz. Do skał zostało już niecałe 200 metrów. Nadszedł czas... Wyjąłem z kieszeni dysk i mocno trzymając go w rękach, sycząc z bólu zacząłem pokonywać ostatnią prostą. Nawet nie będę się zastanawiał... Po prostu będę biec, a kiedy pod stopami skończy mi się grunt...roztrzaskamy się oboje... Spadniemy z dużej wysokości, będąc wzajemnymi świadkami swojego końca...

*Aelita*

To był on! Widziałam go! Dosłownie przez chwilę mignął mi między drzewami jego niebieski golf! Nie, nie, nie, nie!
- Jeremy! - Biegłam dalej.
Teraz już go widziałam. W szalonym pędzie biegł w stronę krawędzi skał. Przed sobą trzymał jakiś czarny przedmiot. Upadłam na ziemię i bezradnie drąc rękami trawę, spróbowałam po raz ostatni go powstrzymać, pełnym rozpaczy głosem.
-Jeremy! Nie rób tego! - Poczułam na twarzy kolejną falę gorących łez. - Nie rób mi tego! Proszę...
Przed oczami zaczęło mi się robić biało. Z sekundy na sekundę robiłam się coraz słabsza. Niczego już nie widziałam. Ręce i nogi zrobiły się wiotkie. Zaczęło mi dzwonić w uszach.
- Jeremy?! - Wydusiłam z siebie, poczym zupełnie ogłucham. Poczułam jak się przewracam i nagle utonęłam w ciemności...

XANA 3.0 - Code Lyoko | Zawieszone Do OdwołaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz