Rozdział 11 - "Największy Skarb"

167 15 13
                                    

*Jeremy*

Znów ten przeklęty umysł. Czy tego chcę czy nie, do końca będę jego więźniem. Do samego końca. Zerknąłem jeszcze po raz ostatni za siebie...tam między te ogromne, pełne powagi drzewa...w stronę fabryki. W stronę przeszłości i utraconego życia. Od teraz będą świadkami tego co się tu stanie. Może wspomną kiedyś o mnie przyszłym pokoleniom...albo dawnym przyjaciołom... W oku zdążyła mi się zakręcić łza. Ścisnąłem mocno dysk, odwracając głowę z powrotem do przo...o nie...nie...nie! Nie! Aelita!
Wszystko jakby nagle przyspieszyło. Zobaczyłem ją kątem oka, praktycznie w ostatnim momencie. Klęczała na trawie około 50 metrów ode mnie, wyciągając w moją stronę w akcie rozpaczy jedną rękę...nagle jej wzrok stał się jakiś inny...pusty. Zaczęła tracić równowagę i wypowiedziawszy z nutą strachu w głosie moje imię, nagle, zupełnie wiotka upadła.
Wcale mi się to nie wydawało! To ona mnie wołała! To jednak była ona! Biegła tu za mną, przez ten cały czas za mną biegła! Nie wiedziałem czy uda mi się zatrzymać. Mocno zaparłem się nogami tuż nad krawędzią, z trudem utrzymując równowagę. Spod moich butów oberwało się kilka niedużych kamieni, poczym odbijając się od wystających fragmentów skały, spadły z łoskotem na sam dół, do jej podnóża. Gdy tylko dotknęły skalistego podłoża rozsypały się z trzaskiem w drobny mak. Serce zaczęło mi tłuc jak oszalałe. Tam leży Aelita! Mimo wszystko jest tu ze mną! Momentalnie zniknęły wszystkie moje troski i chęć do dokonania moich wcześniejszych zamierzeń. Nie mogę. Ona tu jest. Nadal mam dla kogo żyć. Kocham ją i nie mogę jej tego zrobić! Serce momentalnie podeszło mi do gardła, kiedy poczułem jak w miarę mocniejszego zapierania się o krawędź skały, dla utrzymania równowagi, pod moją stopą zaczyna osuwać się grunt. Stało się. Niewielki skrawek ziemi nie wytrzymał i nagle straciłem oparcie. Zemsknęła mi się noga i pociągnęła mnie za sobą w dół. Zacząłem spadać.
Czas jakby zwolnił... Przed oczami zaczęły mi przelatywać wydarzenia z całego życia. Sekunda po sekundzie... Dzień po dniu... Po raz kolejny w poszukiwaniu części do swoich robotów, udałem się do opuszczonej fabryki. Po raz kolejny uruchomiłem potężną maszynę. W głowie zadudniły mi wypowiedziane w tedy przeze mnie słowa... "Mam nadzieję, że nie będę tego żałował...". Odnalazłem Aelitę. Znów pracowałem w pocie czoła nad programem materializacyjnym. Po wielu trudach wreszcie mi się udało i Aelita wróciła na ziemię. Znów przeżyłem szok, gdy okazało się, że nie możemy wyłączyć superkomputera. Patrzyłem bezradnie na monitor, kiedy Aelitę łapała Scyfozoa. Po kilkunastu próbach jej również się udało i wykradła Aelicie "klucze" do Lyoko. Xana wyciekł do internetu i znów rozpocząłem prace nad programami które pomogą nam go wytropić. Po raz kolejny razem z Aelitą zbudowaliśmy Skida. Kolejne miesiące walki... Wreszcie udało się go pokonać... Pokonać... Tak nam się przynajmniej wydawało.
Nagle moje wspomnienia zostały brutalnie przerwane, przez nagłe, mocne szarpnięcie. Odruchowo zamknąłem oczy i mocno zacisnąłem zęby, już wcale nie zważając na przerażający ból ręki. Przez chwilę byłem zupełnie pewny, że to koniec, że roztrzaskałem się u podnóża skały. Powoli otworzyłem oczy i przeszedł mnie potężny dreszcz. Już nie spadałem. Ze strachem w oczach zacząłem ostrożnie się rozglądać. Uniosłem głowę i spojrzałem do góry. Znów przeszła mnie fala gorąca. Wisiałem około 2,5 metra pod szczytem skały, tylko dlatego, że o mój golf zaczepił się bardzo twardy korzeń, jakiegoś rosnącego na niej drzewa. Wokół mnie nie było niczego, choćby skrawka wystającej skały, której mógłbym się chwycić. Nie miałem pojęcia czy i jak długo korzeń zdoła mnie utrzymać. Przede wszystkim musiałem być bardzo ostrożny i nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Ostrożnie spojrzałem w dół i aż zakręciło mi się w głowie. Do ziemi miałem stąd jeszcze szmat drogi...
Dobrze...Jeremy...uspokój się. Analiza sytuacji...
Szybko doszedłem do wniosku, że mój środek ciężkości nie zwiększa ani trochę moich szans na przeżycie. Muszę się przemieścić... Tylko jak? Po raz kolejny spojrzałem do góry. Może uda mi się jakoś chwycić tego korzenia... Najgorszym faktem w moim położeniu była złamana lewa ręka. Adrenalina pozwoliła mi o niej na jakiś czas zapomnieć ale wątpię żeby udało mi się jej normalnie użyć. Ostrożnie wyciągnąłem więc w górę prawą rękę i spróbowałem chwycić się mojej jedynej deski ratunku. Udało się. Całe szczęście, że nie znajdował się wysoko. Mocno chwyciłem się najmocniej wyglądającego miejsca i spróbowałem się podciągnąć. Próba skończyła się fiaskiem. Nie należałem do najsilniejszych, nie wspominając o tym, że miałem do dyspozycji tylko jedną rękę. Spróbowałem unieść również drugą, czemu zawtórował przeraźliwy ból. Głośno jęcząc z bólu, w okropnych męczarniach położyłem dłoń niedaleko poprzedniej. Z wykrzywioną w grymasie bólu twarzą po raz drugi próbowałem znaleźć się choć trochę wyżej. Modliłem się aby korzeń to wytrzymał. To w nim pokładałem teraz całą nadzieję...w nim i ludzkiej desperacji, która pozwalała działać pomimo strasznego, fizycznego cierpienia. Ludzkości znane były już przypadki ludzi, którzy zmasakrowani, wykrwawiający się lub z poważnymi złamaniami zamkniętymi, bądź otwartymi, próbując ratować swoje życie pokonywali ogromne odległości lub odznaczali się niezwykłymi czynami. Miałem nadzieję, że mi również się to uda. Napędzany strachem, rozpaczą, adrenaliną i przede wszystkim niezrozumiałą, ludzką, niezłomną wolą do życia, podciągałem się coraz wyżej i wyżej, pomimo przeraźliwego bólu. Po kilku minutach nareszcie i to się udało. Byłem w szoku. W szoku, że jeszcze żyję i że udało mi się wykrzesać z siebie tyle siły. Za to moja ręka była w zupełnie opłakanym stanie. Czułem jak każdy najmniejszy nerw, dosłownie krzyczy z bólu w akcie totalnej rozpaczy. Cała rytmicznie pulsowała. Najostrożniej jak tylko mogłem, usiadłem na korzeniu i oparłem się plecami o skalną ścianę. Walcząc z feralnym złamaniem, próbowałem wymyślić co jeszcze mogę zrobić. Nade mną nie było niczego, czego mógłbym się jeszcze chwycić. Ów drzewo, do którego należało moje tymczasowe schronienie, zwieszało swoją koronę w zupełnie innym kierunku i w dodatku rosło na zupełnie innym zboczu... W tej kwestii nie mogłem już na nie liczyć. Byłem zupełnie zrezygnowany i wykończony. Zginąć jest jednak o wiele łatwiej niż przeżyć... Teraz miałem właśnie okazję się o tym przekonać...i to na własnej skórze.

XANA 3.0 - Code Lyoko | Zawieszone Do OdwołaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz