★★
To ostatni sygnał z komórki Rosy. Telefon matki Rodiona i Poli został wyłączony w mieście. Zatrzymaliśmy samochód wyskakując z czwórką uzbrojonych ludzi.
— Do środka. — wrzasnął Rodion. To opuszczony kompleks szpitalny. Został porzucony w latach 70 i nikt nie chce zapłacić za jego rozbiórkę. Pozostawiony do samo zniszczenia od ponad pięćdziesięciu lat. Na pierwszych dwóch piętrach nikogo nie było.
— Rodion! — Rosa z uwieszoną ramieniu Eleną wrzasnęła z drugiego piętra. — Pomóżcie nam!
Pognaliśmy do góry, łapiąc przerażone kobiety. Posiniaczone, brudne, z połamanymi kośćmi. Rosa miała na twarzy zaschniętą krew, a Elena ledwie trzymała się na nogach.
— Co się stało?! — zapytał wstrząśniętych ich stanem Rodion.
— Porwał i przywiózł nas tutaj. Uciekłyśmy, a on zabrał Elene do góry. — odparła płaczliwie Rosa.
— Chciał mnie zabić. — blondynka nie podnosiła głowy.
— Zaraz... Gdzie jest Pola?! — warknąłem, odczuwając gwałtowny impuls. Nie było jej z nimi, a to mogło oznaczać... — Gdzie jest kurwa Pola?! — wydarłem się niecierpliwie.
— Kazała nam uciekać.
Ciemność stanęła mi przed oczami. Gorąco uderzyło w skronie, a serce mocno zabiło. Zostawiły ją z nim samą. Podniosłem głowę, rozciągając oczy ze strachu. Najpierw usłyszeliśmy wystrzał, a potem głośny łomot. Nie czekając na nikogo pognałem do góry obawiając się, że dostała kulkę.
— Dimitri! — Rodion wyciągnął broń biegnąć tuż za mną. Głuchy na jego wołanie wpadłem do pomieszczenia, z którego dobiegł strzał. Szukałem jej rozbieganym wzrokiem.
— Nie... - szepnął patrząc na leżące na podłodze ciała. — Nie, nie, nie! Kurwa nie! — uklęknąłem przed leżącą na ziemi blondynką. Blada, z zamkniętymi oczami nie dawała oznak życia. Podniosłem zakrwawioną koszulkę. Dostała w brzuch. Zatamowałem krwotok własną bluzą.
— Musimy zawieść ją do szpitala. — Rodion pomógł mi ją podnieść.
— Za daleko. Nie zdążymy! — zbiegliśmy na dół.
— Zabierzcie je do szpitala, a jego do bagażnika. — rozkazał, wskakując z ranną dziewczyną do mojego samochodu.
— Uciskaj rane! — poprosiłem, pędząc przed siebie. Nie mogłem pozwolić jej umrzeć. Musiałem coś zrobić. Ona musi żyć. Chociażby dlatego, żeby mnie zajebać za to, że naraziłem ją na niebezpieczeństwo.
— Spróbuj ją ocucić. — przyjaciel klepał blade policzki, nawołując jej imię, ale nie reagowała. Wykrwawiała się na tyle samochodu.
— Dokąd jedziesz?! — zapytał, ale to olałem. Miałem tylko nadzieje, że nie pomyle domów. Nie odwiedzałem tego miejsca przez kilka lat. Ostatnim co zapamiętałem była zielona stodoła.
— Złap ją! — otworzyłem drzwi po wtargnięciu na cudzą posesję. Rodion trzymał ją w ramionach, a ja uciskałem ranę. Walnąłem zakrwawioną ręką w drzwi.
— Pomóż jej! — mężczyzna spojrzał na zakrwawioną blondynkę.
**
— Wyciągnąłem kulę i zatamowałem krwotok. — oznajmił ściągając z ust jednorazową maseczkę, a z rąk zakrwawione rękawiczki. Wyrzucił je do metalowego kosza na mieście. — Jej stan jest stabilny.
— Jasne. — ostrożnie wziąłem ją w ramiona, zaciskając palce na bladej skórze. Nie moge jej stracić.
— Straciła mnóstwo krwi. Musicie zabrać ją do szpitala, inaczej zapadnie w śpiączkę. — podstarzały mężczyzna patrzył na jej nieruchome ciało ze współczuciem.
— Dzięki tato. — mruknąłem za nim opuściliśmy dom.
— Do widzenia. — Rodion usiadł za kierownicą. Przytuliłem jej bladą twarz do swojego ramienia. Jej nienaturalny spokój mnie przerażał. Nie słyszałem jej głosu, nie widziałem uśmiechu ani zielonych oczu.
— Zależy ci na niej. — usłyszałem nad głową.
— Cicho siedź. — warknąłem nawet na niego nie patrząc. W tej chwili najważniejsza jest ona. I tylko to, żeby przeżyła. Potem może się dziać co chce.
— Do kliniki dotrzemy za dwadzieścia minut. Przygotowali krew i czekają.
— Dzięki. — przeczesałem potargane włosy. Dostrzegając fioletowe siniaki na szyi. Skurwiel próbował ją udusić. Uśmiechnąłem się głupkowato, będąc z niej dumny. Odwróciła jego uwage wiedząc, że może zginąć. Chciała uratować Rose i Elenę za wszelką cenę.
Samochód zatrzymał się pod prywatnym szpitalem, w którym wcześniej ratowali Rodiona. Ratownicy położyli ją na noszach, przewożąc na blok operacyjny. Weszliśmy do środka, a jedna z pielęgniarek przyniosła nam opakowane w foliowym worku dresy.
— W łazience jest prysznic. — poinformowała grzecznie. Puściłem przyjaciela pierwszego w nadziei, że lekarz wyjdzie z sali z dobrymi wieściami. Ale tak się nie stało. Przygnębiony umyłem się i przebrałem, a brudne rzeczy wyrzuciłem do kosza na mieści, wracając na hol.
— Wiesz coś?
— Stary... Lekarze ciągle ją operują. Siadaj. — posadził mnie na krześle.
— To przeze mnie. — mruknąłem wpatrzony w gumolitową podłogę. Widziałem w niej swoją winę.
— Co? Co ty gadasz?
— Gdybym nie zostawił jej pod domem... Nic by się nie stało. — przetarłem zmęczoną twarz.
— Zostawiłeś ją bo chciałeś, żeby była bezpieczna. Nie mogłeś przewidzieć, że podrzuci nam fałszywy trop w ostatniej chwili.
— Daliśmy się zmylić, a one...
— Daliśmy dupy, ale sobie poradziły. Przestań się obwiniać, tylko ciesz że walczyła do końca. Uratowała Rose i Elene wiedząc, że może zginąć. — uderzył mnie w policzek.
— No wiem. Jestem z niej cholernie dumny. — uśmiechnąłem się, spoglądając na zamknięte drzwi.
![](https://img.wattpad.com/cover/367210773-288-k328534.jpg)
CZYTASZ
KUSHNIKOV [+18] TOM II ZAKOŃCZONE
RomanceBo nie tylko za przyjacielem można wskoczyć w ogień.