10. Krzycz, wrzeszcz i przepraszaj

356 33 13
                                    

Czułam się niczym podglądacz. Zachowywałam się jak obłąkana, szalona fanka, która rozbiła obóz pod mieszkaniem swojego idola i czeka na odpowiednią okazję, by zapędzić go w kozi róg. Tylko istniały trzy zasadnicze kwestie, które nie mogły potwierdzić tej tezy. Po pierwsze, moim namiotem okazał się samochód. Siedziałam w nim już cztery godziny i niemal czułam jak nogi mi drętwieją, a kark robi się dziwnie sztywny. Po drugie, nie byłam fanką. Daleko mi było do tego określenia. Byłam zupełnym przeciwieństwem tej nazwy, i wszyscy, łącznie ze mną, zdawali sobie z tego sprawę. Wreszcie po trzecie, nie ślęczałam pod domem mojego idola. Przyjaciela – to już byłoby trafniejsze słowo. Kotwicy – z tym mogłabym się w zupełności zgodzić.

Bo Ed Sheeran był moją kotwicą. Trzymał mnie na powierzchni i pomagał mi nie utonąć w tym syfie. Tak wiele mu zawdzięczałam. Był wszystkim. Ojcem, który potrafi nakrzyczeć na swą córkę za dziecinadę i bezmyślne głupoty. Bratem, który odgradza od zła i niebezpieczeństw. Przyjacielem, który zawsze wysłucha w milczeniu tego, co mam do powiedzenia, ale i w przypływie emocji nie zawaha się przed zrzuceniem klapek z moich oczu.

Ale teraz, właśnie w tym momencie, nie czułam się winna. Nie współczułam. Żadne z pozytywnych uczuć nie wsiąknęło mi pod skórę. Byłam wściekła. Miałam ochotę krzyczeć i zrobić mu krzywdę za to, że już przez dwa dni mnie ignoruje. Przepraszałam go nieustannie. Kajałam się przed nim, a właściwie prowadziłam monologi, gdyż nawet nie raczył odebrać pieprzonego telefonu. Ale to nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Dlatego skończyło się na tym, iż wylądowałam pod jego mieszkaniem.

Konfrontacja twarzą w twarz wydawała mi się jedynym sensownym rozwiązaniem, tyle że jak przyszło co do czego, to nie potrafiłam podjąć ostatecznego kroku i zapukać w jego drzwi. Okazałam się tchórzem i z tego powodu znów poczułam nieprzyjemne uczucie w okolicach klatki piersiowej, która szybko się podnosiła i opadała.

Obserwowałam jedynie otoczenie, które z każdą upływającą sekundą coraz bardziej się zmieniało. Widziałam małe dzieci skaczące w kałużach. Sprawiało im to taką frajdę, że i mnie przez chwilę udzielił się ich nastrój. Jakaś staruszka szła z siatkami wypełnionymi zakupami i pod nosem coś cichutko nuciła, odganiając ciemne, deszczowe chmury. I rzeczywiście, na nieboskłonie ponownie zawitało słońce. Ogrzewało swym blaskiem ponure ulice, a jego promienie odbijały się w wodzie, która nie zdążyła jeszcze spłynąć do ścieków i w licznych miejscach przykrywała szarość dróg. Jednak nie trwało to długo, bo zaledwie pół godziny później okrągła kula już chowała się za budynkami i mocna czerwień musiała ustąpić powoli zalewającej wszystko ciemności.

I właśnie ta ciemność przenikała w głąb moich kości na nowo. Czułam, że pęta mnie w swoich sidłach, znów wyzwalając pokłady niepohamowanej wściekłości, która potrzebowała ujścia. Zacisnęłam mocno pięści. Długie paznokcie chciały mi się wbić w skórę i rozerwać ją tak, żeby polała się krew i wszystko splamiła. Z głuchym łoskotem uderzyłam w deskę rozdzielczą, by choć w minimalnym stopniu zniwelować ból psychiczny, któremu, jak się okazało, nie pomogło nawet spotkanie z Harrym.

Było wspaniale, utopijnie, wręcz upajająco. Spędziłam niesamowity dzień pełen różnych przygód, okraszony towarzystwem Stylesa. Ale to nie zmienia faktu, że gdy znów zawitałam w hotelowe progi, ponownie poczułam się przytłoczona i samotna. Lecz taka właśnie byłam – gdy choć jedna rzecz mi się nie zgadzała, gdy coś burzyło moje dobre samopoczucie, nic nie mogło mi pomóc. Nawet ta próżność, to zapomnienie, o którym słuchałam i którego doświadczyłam okazały się niewystarczające, by w spokoju i z lekkim sercem wędrować dalej.

A zatem koło się zamyka i znów wracamy do początku, czyli do mojego przeklętego siedzenia w samochodzie. Odczuwałam już nawet zawroty głowy z powodu woni unoszącej się w aucie. Tak jak bardzo lubiłam wanilię, tak teraz nie potrafiłam znieść jej zapachu, który powodował mdłości. Czułam, że wnętrzności żołądka podchodzą mi do gardła. Musiałam się stąd wyrwać. Teraz. Zaraz. Natychmiast.

The Great Rotten WorldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz