3. Stado łaknących

599 49 25
                                    

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w wygodnej limuzynie, która pędziła zakorkowanymi ulicami Las Vegas. Przez przyciemniane szyby, które chroniły nas od niepotrzebnych spojrzeń zdążyłam dostrzec ludzi z telefonami w rękach. Byłam pewna, że łakną odpowiedzi na to, kto znajduje się w limuzynie. Jednak nie mogli nas dostrzec. Nie mogli nas zobaczyć. Została im jedynie wyobraźnia, która nie raz, nie dwa przysparzała sporo figli i kłopotów, nad którymi ciężko było zapanować.

My jednak właśnie w tej chwili byliśmy odcięci od świata. Odgrodzeni od niego grubą taflą, dającą nam złudne poczucie bezpieczeństwa. Sączyliśmy z kieliszków drogiego szampana, na którego nie było stać zwykłych śmiertelników. Czy dało się odczuć jakąkolwiek różnicę pomiędzy tym najtańszym, kupionym w supermarkecie, a pozornym, szaleńczym bogactwem smaków wyłaniającym się z butelki Perrier-Jouet? Nie bardzo. Płaciliśmy za nazwę. Płaciliśmy za prestiż, którym byliśmy my. Bo choć dostaliśmy go za darmo, to nasze twarze, nasza rozpoznawalność była dla producentów darem.

Zupełnie nie przeszkadzało mi to, że na kieliszku zostawiam swoją czerwoną szminkę, która wyznaczała kształt moich pełnych warg. Byłam zbyt spięta, by się tym przejmować, choć zdawałam sobie sprawę, że mój makijaż już nie jest idealny. Pojawiła się na nim rysa, której nie chciałam poprawiać. Chociaż w minimalnym stopniu pragnęłam poczuć bunt ze względu na przymus mojej menadżerki, która wręcz siłą wysłała mnie na galę Billboard Music Awards.

Jak na razie, była to dla mnie jedyna ciemna strona sławy, która przyprawiała mnie o tępy ból głowy. Może zabrzmi to jak paradoks, jak dziwne, dziecinne przekomarzania, ale nie cierpiałam tego tłumu wędrujących dziennikarzy i blasku fleszy. Unikałam ich jak ognia. Rzadko pojawiałam się w programach telewizyjnych, a jeszcze rzadziej brałam udział w uroczystych bankietach, w które pakuje się masę pieniędzy. A i pieniądze przychodzą, bo byliśmy nimi obsypani od stóp do głów. Tak właściwie była to moja pierwsza gala i miałam nadzieję, że ostatnia. Zawsze miałam dobrą wymówkę – koncerty spędzały mi sen z powiek i ratowały mnie przed bezmyślnym szczerzeniem białych kłów na ,,ściance", na której czułam się jak ofiara zwabiona w ludzkie szpony chcące mnie rozszarpać.

Jednak tym razem musiałam się tam zjawić i pokazać, jak wspaniale wyglądam. Ludzie zmuszeni byli się mną napawać. Ale w przypadku takich uroczystości podziwiali tylko to, co na zewnątrz. Miało być pięknie, nieskazitelnie idealnie. Wręcz druzgocąco sztucznie. Mieli mrużyć oczy z powodu blasku, którym zostaliśmy obsypani przez naszych prywatnych stylistów.

Gardziłam tym. Gardziłam tym zjawiskiem każdą komórką mojego ciała, która przybierała niebagatelne rozmiary. Wolałam szaleć na koncercie pośród fanów, którzy stanowili sens mojego istnienia. Bo oni przychodzili dla mnie. Słuchali mojego głosu, śpiewali wraz ze mną, wykrzykiwali moje imię w sposób, z którego mogłam być dumna. Interesowali się tym, co mam do przekazania, stojąc na środku sceny. Widzieli prawdziwą Ruby, która pląsała niczym rasowa tancerka. Chcieli mnie taką, jaką Bóg mnie stworzył. Z zaletami, jak i wadami. Z całym bagażem doświadczeń.

Lecz tam, pośród innych ludzkich gwiazd, sztuczność była wpisana w życie. W cenę, którą przyszło mi zapłacić.

– Uśmiechnij się i przestań tak się tym zamartwiać. – Ed potarł moje kolano, które przykryte było czarnym, wręcz ciasno przylegającym do ciała materiałem. – To część naszej pracy.

Odstawiłam z głuchym łoskotem pusty kieliszek na półeczkę, a następnie skierowałam spojrzenie na rudzielca, który ciepłem wymalowanym w oczach chciał mi przekazać jak najwięcej wsparcia.

– Tylko tu leży problem. Ja kocham swoją pracę miłością bezgraniczną. Marzenia stały się rzeczywistością. Ale tego, czego za chwilę będziemy częścią wręcz nienawidzę z całego serca. Już nie. – Wypuściłam powietrze przez nos i wygodniej rozsiadłam się na skórzanej kanapie, w której miałam ochotę zatopić się na kilka godzin, by przeczekać cały ten cyrk, a później wyjść z limuzyny, jak gdyby nigdy nic.

The Great Rotten WorldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz