15. Taniec kłamstw

337 29 10
                                    

Bez żadnego zająknięcia mogę powiedzieć, że to był jeden z gorszych tygodni w moim życiu. Nic nie układało się po mojej myśli. Zupełnie. To była sromotna wspinaczka na wielką górę, a raczej szaleńczy bieg, w którym byłam ostatnia na mecie. I to z trudem, na słaniających się nogach drżących ze zmęczenia. A przede mną? Dosłownie wszystko. Cała chmara ludzi. Tych, którzy mają dla mnie jakiekolwiek znaczenie oraz tych niewartych wzmianki.

Ale od każdego dostałam to samo. Ocenę, opinię, jak zwał tak zwał. I to bezpodstawną. Wysnutą z masowo puszczanych w obieg plotek. Nie skłaniali się do przeczekania szumu. Nie, wręcz przeciwnie. Dolewali oliwy do ognia, ostatecznie zostając przy wersji namiętnego seksu i promocji z racji wydania płyty. Oboje mieliśmy na tym skorzystać – ja i Harry. Według ich przypuszczeń to była wyśmienita okazja – dwie popularne gwiazdy łączą siły, by zagarnąć cały świat i jeszcze większą masę pieniędzy. Jakbyśmy potrzebowali ich jeszcze więcej. Ale najśmieszniejszy w tym wszystkim był fakt, iż myśleli, że naprawdę mają rację i nic im nie umknie. Każdy stawał się wielkim znawcą, myślącym, że pozjadał wszystkie rozumy. I zdaje się, że wiedzieli i widzieli więcej niż ja.

Dlatego wolałam przeczekać cały ten szum i nie zabierać głosu w sprawie, o której i tak nie mieli bladego pojęcia. Nic nie komentowałam. Schowałam głowę w piasek, wiedząc, że to jedyne sensowne rozwiązanie. Bo im więcej bym zaprzeczała, tym oni naciskaliby na mnie mocniej, dążąc do swoich wysnutych z palca tez. Błędne koło bez wyjścia.

Nie byłam zadowolona z biegu sytuacji, a raczej jej konsekwencji. Lecz wciąż z tyłu głowa tliła mi się myśl, by pójść o krok dalej. By zaryzykować. By postawić na szali wszystko, co do tej pory miałam. By zamknąć oczy, nie bacząc na to, co przyniesie mi los. Byłam odważna, ale nie byłam pewna, czy wystarczy mi sił, by walczyć ze światem do samego końca. Bo wiedziałam, że zawsze będzie przeciwko nam. A do tego dochodziły pytania o wielkiej wadze. Co stracę? Z czym będę się musiała pożegnać? Z jakimi skutkami mojej decyzji przyszłoby mi się zmierzyć?

Potrzebowałam pomocy. Ręki, która wskazałaby mi drogę lub chociaż odrobinę naprowadziła. Kogoś, kto znał Stylesa i byłby w stanie powiedzieć mi coś więcej niż to, co słyszałam wokół. Nie chciałam suchych faktów bez znaczenia, nie mających nic wspólnego z rzeczywistością.

Nic więc dziwnego, że postanowiłam zasięgnąć porady u kogoś, kto znał go choć w minimalnym stopniu. Kto potrafił być obiektywny, a przede wszystkim pomocny. Ed Sheeran był zawsze, kiedy go potrzebowałam i powoli zaczęło mnie wypełniać poczucie winy. Potrafił rzucić wszystko na każde moje zawołanie i nie oczekiwać niczego. A ja to brałam, a jakże. Każde słowo, każdy gest, każdy uśmiech pochłaniałam całą sobą, w zamian dając tylko siebie, i to od czasu do czasu, przy okazji. Byłam egoistką i coraz bardziej zdumiewał mnie fakt, że Ed wciąż ze mną jest i nie robi mi żadnych wyrzutów. Jedyna kłótnia, jaka się między nami wywiązała, to ta o Stylesie, a przecież nasza przyjaźń trwa znacznie dłużej. Powinno być więcej powodów do niesnasek, a jednak nigdy się one nie wywiązały. Sheeran okazał się dla mnie zbyt dobry i z każdym upływającym dniem coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że na niego nie zasługiwałam. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy przyjście na jego koncert było tylko wymówką. Niczym więcej.

Siedziałam wygodnie na skórzanej, brązowej kanapie, raz po raz zajadając się zielonym winogronem, które zawsze musiało znaleźć się w jadłospisie Eda. A do tego jeszcze żelki, kanapki z masłem orzechowym i piwo, choć to dopiero po występie.

Z uśmiechem na ustach obserwowałam, jak stylistka skrupulatnie układa każdy kosmyk jego rudych włosów. To była syzyfowa praca, bo i tak po wykonanym zadaniu ponownie tworzył bałagan na głowie, wyraźnie irytując tym Suzie. Ubrany był tak jak zawsze – szeroka bluza, choć już dość często zastępowana przez koszulę w kratę, rozwleczone dżinsy i trampki zdarte do granic możliwości, które już dawno powinny wylądować w koszu. Może i wyglądał jak podrzędny muzyk, który gra na ulicy, ale to właśnie on potrafił wypełnić całe hale i stadiony, rozkoszując swym głosem całą publiczność, blisko kilkudziesięciotysięczną.

The Great Rotten WorldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz