Wchodzimy do biura Richarda, siadam po jednej stronie biura, a mężczyzna po drugiej.
-Becco, Becco, Becco, witaj w nowym świecie- uśmiecha się do mnie.
- O co ci chodzi? Wyjaśnisz mi wszystko? Dlaczego miałam wejść do Belli?!- unoszę się. Nie jestem cierpliwą osobą.
- Masz dobre preferencje- śmieje się jakby był to najlepszy żart na świecie.
- A tak naprawdę?- pytam podnosząc jedną brew.
- Hmm, jakby ci to powiedzieć. Żyjemy w innym świecie, w świecie, którego nikt nie rozumie, ale ja pragnę go zrozumieć.
- Teraz to ja nic nie rozumiem. Po co ci w tym wszystkim ja?- pytam wskazuj na siebie palcem.
- Ty i Harry jesteście jedynymi, z którymi „ ci chorzy"- robi cudzysłów palcami- chcą rozmawiać. Od nikogo jak od was nie dowiedziałem się takich ciekawych rzeczy. Jestem wniebowzięty- kończy i wstaje ze swojego miejsca. Po chwili do pomieszczenia wbiega Harry i gdy mnie zauważa od razu do mnie podchodzi.
-Nic ci nie jest? Coś ci zrobił?- pyta łapiąc moja twarz w swoje duże ręce i ogląda mnie tak jakby chciał znaleźć najmniejszy ślad jakiegoś uderzenia.
- Wszystko w porządku skarbie, nic mi nie jest- mówię, na co brunet wzdycha i daje mi całusa w czoło. Czuję jak jego mięśnie się rozluźniają. Naszą chwilę przerywa chrząknięcie.
- Harry, usiądź- rozkazał chłodnym głosem nasz szef, a sam stanął przed oknem. Powoli zaczynam się bać swojego własnego szefa. Przeraża mnie.
- A więc tak- zaczyna King- przymknę oko na twoje zachowanie Rebecco, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?- pytam i ściskam mocniej rękę mojego męża.
- Razem z Harry wyjedziecie w delegacje. Załatwicie parę spraw.
- Gdzie i jakich spraw?- pyta brunet.
- Spokojnie Harry, nie denerwuj się tak. Widzę, że jesteś nadwrażliwy jeśli chodzi o twoją piękną żonę- uśmiecha się złośliwie- wyjechalibyście na dwa tygodnie do Los Angeles, tam pracowalibyście w szpitalu psychiatrycznym. Wasza praca polegała by na tym samym, oczywiście oboje dostaniecie za to premię.
Nie mam pojęcia co o tym myśleć. To bardzo kusząca propozycja, ale nie wiem co się może wydarzyć w tym czasie.
- A kiedy musielibyśmy tam wyjechać?- z moich rozmyślań wyrywa mnie głos Harrego.
- Najlepiej jeszcze dzisiaj- Richard obraca się w naszą stronę, a na jego twarzy widzę tę złośliwy uśmiech, który z chęcią ściągnęła bym mu z tej jego sztucznej twarzy.
Wracamy z Harrym do domu. Nie wierzę, że się zgodziliśmy. Lot mamy dokładnie za osiem godzin. Musimy się jeszcze spakować i poinformować rodziców. Wiem, że mój tata nie będzie zadowolony z takiego obrotu spraw. Nie dosyć, że nie pasuje mu Harry jako zięć, moja praca była dla niego więzieniem to jeszcze ten nagły wyjazd.
Dojeżdżamy do domu i od razu kierujemy się do sypialni, aby spakować nasze walizki. Co chwilę skradaliśmy sobie pocałunki. Brunet co jakiś czas mnie przytulał i uspokajał. Po rozmowie w aucie już wie, że boję się tego wyjazdu. Będziemy w nowym otoczeniu, a zawsze mnie to przerażało. Zbyt dużo nowych ludzi. Jestem strachliwa, to nie moja wina, mam to po mojej cioci.
- Muszę się napić kawy- mówię i wychodzę z pokoju. Zapalam światło w każdym pomieszczeniu, które mijam. W końcu docieram do kuchni i włączam ekspres. Nie pije kawy na co dzień, ale dzisiaj jest to duży wyjątek. Jestem wykończona, a potrzebuję dużo energii.
Gdy jesteśmy już gotowi, a nasze walizki czekają przy drzwiach frontowych siedzimy w salonie i wahamy się czy dzwonić do naszych rodziców teraz czy dopiero po dotarciu na miejsce. Ostatecznie postanawiamy, że zrobimy to następnego dnia.
Wsiadamy do wcześniej zamówionej taksówki. Tym razem zamykam dom, nawet nie miałabym kogo poprosić, żeby go zamknął, ponieważ Jenny wyjechała na miesiąc ze swoim chłopakiem. Brakuje mi jej, chciałabym z nią porozmawiać, dostać opieprz, a potem słuchać co mam zrobić, bo jak to ona mówi „ zawsze masz inne wyjście".
- Spokojnie, nie denerwuj się tak- słyszę szept Harrego przy moim uchu.
- Nie denerwuje się.
- Ta, jasne a ręce to mi się trzęsą- śmieje się cicho. Faktycznie moje dłonie trzęsą się jak galaretka.
- To przez to, że się boję.
- Czego?- pyta marszcząc brwi- chyba nic nam się tam nie stanie.
- Nie chodzi o nas Harry, chodzi o moich pacjentów, o Alice, o Bellę i o całą resztę. Nie będę wiedziała co z nimi się dzieje, a co jeśli Richard będzie próbował im coś zrobić. Wie, że mogę stanowić dla niego zagrożenie. Może dlatego nas wysyła do LA.
- Nie no coś ty, ten facet nie jest aż tak inteligentny- oboje wybuchamy śmiechem na to stwierdzenie.
Reszta drogi upływa nam już w lepszym humorze. Harry proponuje różne miejsca, które moglibyśmy zwiedzić będąc na miejscu. Przecież nie będziemy tam aż tak dużo pracować i będziemy mieli czas dla siebie. Jeden plus tego wyjazdu.
Moim celem będzie skontaktowanie się z Cloe i próba wyciagnięcia od niej jakiś informacji o moich pacjentach. Ale teraz zostało mi do zrobienia coś dużo ważniejszego. Powiadomić rodziców.
--------------------------------
PRZEPRASZAM ZA TAK DŁUGĄ PRZERWĘ
Miałam swoje powody oraz przepraszam za ten rozdział, jest do dupy, a wam jak się podoba?
Zostawicie chociaż jeden komentarz?
Ktoś to jeszcze czyta?