Nigdy nie myślałam, że będę planowała wtargnięcie się do psychiatryka i wydostanie stamtąd małego chłopca. Nie panikowałam, aż do tego feralnego momentu kiedy ostatecznie musiałam to zrobić.
Plan był prosty. Alice już po przemianie miała jakimś sposobem wejść do bazy głównej i wyłączyć kamery, Harry miał zająć czymś ochroniarzy, a ja, tak niestety padło na mnie, musiałam wydostać Jay'a. Oczywiście, mogła to zrobić jego siostra, tylko ja mimo tego, że potrafię włamać się na czyjeś konto nie potrafię łamać blokad.
Gdy dostałam znać, że mogę wejść do pokoju od razu to zrobiłam. Wbiegłam na pierwsze piętro, ogólnie dziwie się, że nikt nie zauważył, że jesteśmy w pracy, wczoraj był nasz ostatni dzień, może myślą, że przyszliśmy się pożegnać? Otworzyłam drzwi od sali i ujrzałam małego bruneta.
- Rebecca?- zapytał zdziwiony.
- Hej, musimy stąd uciekać, dobrze?
- Jak to uciekać?
- Twoja siostra jest tutaj, Alice, pamiętasz? Idziemy do niej i wrócimy do domu.- już więcej nie musiałam go prosić. Kazałam ubrać mu czapkę z daszkiem i inną bluzę, zamknęłam drzwi i wysłałam Alice wiadomość, że chłopiec jest już ze mną.
Był mały problem, jak miałam z nim wyjść? I wtedy przypomniały mi się plany tego budynku, które wisiały w pomieszczeniu gdzie zazwyczaj jedliśmy. W piwnicy było wyjście na parking. Nie wiem, dlaczego i nie wiem jak, ale było. Szybkim krokiem udaliśmy się do rejestracji, tam miała czekać na nas Alice. Gdy tylko nas zobaczyła przytuliła swojego brata.
- Musimy się spieszyć, za godzinę powinniśmy być na lotnisku.- powiedziałam i całą trójką ruszyliśmy w kierunku piwnicy.
Nie myślałam, że znajdziemy tam coś, co może nam się później przydać. Stare papiery, wykresy i tego typu rzeczy. Wzięłam do torebki tyle ile się dało.Wydostając się na parking zauważyłam siedzącego Harrego w aucie, gdy nas ujrzał, na jego twarzy wymalowała się ulga.
Na lotnisku byliśmy po czterdziestu minutach. Oczywiście rodzeństwo Ross nie mogło lecieć z nami prywatnym samolotem. Ludzie od razu poinformowaliby Richarda, że zamiast dwójki pasażerów jest czterech. Dlatego lecą ekonomiczną, zawsze coś. Będą godzinę po nas. Wtedy dostaniemy się do naszego domu i dobrze, mam nadzieję, ich ukryjemy.
- Znalazłam coś ciekawego w piwnicy.- powiedziałam do bruneta, gdy byliśmy już sami.
- Co takiego?
- Szczerzę, to nie mam pojęcia, ale powinno nam się przydać.
- Pokaż to.- powiedział.
- Może jednak nie, nie teraz. Zobaczymy to na spokojnie w domu. Nie chcę się teraz niepotrzebnie denerwować.
- No dobrze- objął mnie ramieniem i pocałował w czoło- ten dzień był przełomowy, co?- zaśmiał się.
- Taa, nigdy nie myślałam, że będę musiała coś takiego zrobić i jak dla mnie poszło nam jakoś za łatwo.
- Mieliśmy plan idealny.- wzruszył ramionami.
- Ale zawsze się coś komplikuje, nie ma planów idealnych, my nawet nie musieliśmy używać planu B.
- Jesteśmy zgarną ekipą.
- Nie Harry, tu nie o to chodzi. Ten nasz cały plan był do dupy tak szczerze, a i tak się udało. Nikt nas nie zobaczył, tak jakby czekali na to, aż będziemy chcieli zabrać Jay'a!
- Kochanie, jesteś po prostu zmęczona, musimy się wyspać, za dwa dni wracamy do pracy w Londynie, mam zamiar porozmawiać z doktorem Linn'em.
- O czym?-zapytałam poprawiając się na fotelu gdyż moja noga trochę zdrętwiała.
- O genetyce, za bardzo mnie to interesuje, muszę się o tym dowiedzieć więcej.
- Trzeba było iść na medycynę, a nie na zarządzanie.- zaśmiałam się.
- Ha ha, bardzo śmieszne.
- Ktoś musiał rozluźnić atmosferę.
Po naszej małej sprzeczce, o ile sprzeczka to można nazwać, oboje zasnęliśmy. Obudziłam się dopiero gdy lądowaliśmy, a raczej obudził mnie mój mąż, który poinformował mnie, że zaraz będziemy lądować.
Godzinę później przez bramki przeszli Alice i Jay. Czułam się trochę jak matka wyczekująca dzieci wracających z wycieczki szkolnej, lub wakacji spędzonych u cioci.
Gdy znaleźliśmy się w domu zaczęłam przeglądać dokumenty. Harry w tym czasie zamówił pizzę, bo żadnemu z nas nie chciało się robić czegoś do zjedzenia.
- Dlaczego jesteśmy w Londynie?- zapytał mały brunet gdy zajadaliśmy się pizzą.
- Jesteśmy w domu mały.- powiedziała Alice i pogłaskała go po głowie,
- Ale nasz dom jest w Los Angeles. Tam gdzie jest
tata.- Nie, tutaj jest nasz dom. Tam tylko mieszkaliśmy.- zaprzeczyła jego słowom.
- Ale tata...
- Nie, Jay! Nie rozumiesz, że tata nas nie kocha, on nas nie chciał, rozdzielił nas i zamknął w szpitalu, żeby się nas pozbyć. - po tych słowach chłopiec rozpłakał się na dobre.
Nie mogliśmy w ogóle go uspokoić. Alice miała rację, ale mogła wytłumaczyć mu to na spokojnie, a nie tak gwałtownie. Przecież to jeszcze dziecko.
Podałam mu herbatę na uspokojenie, pół godziny później spał już w pokoju gościnnym.- Przepraszam za mój wybuch.- odezwała się gdy sprzątałyśmy po naszej kolacji.
- To nie nas powinnaś przepraszać, tylko Jay'a- powiedziałam spokojnie- jest jeszcze mały, nie możesz mu wszystkiego wykrzyczeć i oczekiwać
ze zrozumie.- Wiem, tylko po prostu już nie wytrzymuję tego wszystkiego. Tak dużo na nas spadło, na mnie. Gdyby mama żyła na pewno nie dopuściła by do tego.- zauważyłam łzy spływające po jej policzkach.
Nie wytrzymałam i po prostu ją objęłam, a ona wtuliła się we mnie. Ma tylko szesnaście lat, a tak dużo przeżyła. Nie zasługuje na takie życie. Powinna chodzić do szkoły, spotykać się ze znajomymi, czasami sprawiać jakieś problemy, a nie modlić się każdego dnia czy przypadkiem ktoś jej znowu nie zamknie i nie rozdzieli z bratem.
- Wiesz, że od jutra zaczynamy rozwiązania tej całej chorej zagadki?
- Tak.- kiwnęła głową i wytarła policzki- dziękuję ci za wszystko Becca, za całą pomoc i za poświęcenie, jestem twoim dłużnikiem do końca życia.
Do kuchni wszedł Harry, chciał coś powiedzieć, ale gestem ręki pokazałam mu żeby opuścił pomieszczenie. I tak spędziłam cały wieczór na rozmowach z Alice przy gorącej czekoladzie.
---------
Nie jest taki jaki chciałam, żeby był, ale okay.
Wasze komenatrze to duża motywacja dla mnie. Piszcie, proszę was :)