Rozdział 8

207 32 10
                                    

- To nie tak jak myślisz - jęknęłam.

- To niby jak jest? - podniósł głos gwałtownie odwracając się w moją stronę.

- Ja.. Mam wrażenie, że Uriel mnie nie lubi - westchnął przejeżdżając palcami po swoich włosach.

- To nie tak, że cię nie lubi - mruknął.

- A jak jest? - zapytałam cicho.

- Nie musi cię to obchodzić - jego ostre słowa tknęły mnie niczym nóż.

Skinęłam głową patrząc na taflę wody, by nie widział zbierających się łez w kącikach moich oczu.

- Eve.. - wyszeptał moje imię muskając palcami mój policzek i odwracając moją twarz w swoją stronę. Spojrzałam w jego smutne oczy. Popłynęła po mym policzku pojedyncza łza.. Taka samotna.. Pochylił się z westchnieniem w moją stronę i musnął wargami moje usta.

Jego pocałunek był delikatny i niepewny. Podobał mi się, bo nikt jeszcze mnie tak nie całował. Oddałam pocałunek, który pogłębił. Z każdą chwilą całowaliśmy się coraz intensywniej, brutalniej.. Jego dłoń zaczęła jeździć po mym boku, brzuchu i plecach a moje palce były wplecione w jego włosy. Nasz oddech był szybki i nie równy. Z trudem łapaliśmy powietrze.

- Ehem. Jeżeli chcecie się migdalić to idźcie razem do pokoju - ktoś zakaszlał i odsunęliśmy się od siebie. Spojrzałam na osobę, która nam przerwała. Był to zielonooki blondyn o kręconych włosach do brody.

Spojrzałam na Archanioła z wypiekami na twarzy. Jeszcze nigdy nie czułam się tak skrępowana, ale co się dziwić.. Nie dość, że jestem obca w tym świecie, to w dodatku straciłam miejsce, które nazywałam domem. Poderwałam się i skłoniłam głowę.

- Witaj Michale.. To ja was zostawię - powiedziałam niepewnie i biorąc w dłonie materiał długiej sukni zaczęłam iść do środka.

Nie czułam się pewnie w tym budynku. Co ja gadam.. Nie czuję się tu mile widziana. Ale którędy mam wrócić? Mijałam drzwi inne od wszystkich. Te były ciemne, prawie czarne.. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się niepewnie. Raz kozie śmierć - pomyślałam i otworzyłam te drzwi. Ostry podmuch wiatru porwał moje włosy. Materiał sukienki latał na każdą stronę. Usłyszałam krzyk Uriel, ale nie mogłam zrozumieć słów. Wiatr mnie wciągnął w ciemność. Dopiero teraz zrozumiałam, że chyba popełniłam błąd otwierając te drzwi. Taaa.. Teraz rób z siebie Einstein'a.. A nie.. Nie uda ci się to, bo jesteś tępa jak but! Biłam się ze swoimi myślami. Nic nie widziałam. Wszędzie była ciemność. Nawet nie widziałam tego światła od drzwi. Po prostu leciałam. Z trudem rozłożyłam skrzydła, lecz nawet to nie pomogło.. Dalej spadałam.. Ile to już leciałam? Parę minut, godzin czy dni..? Nie mam pojęcia.. Nawet czubka własnego nosa nie widziałam. Tym bardziej, gdy wzięłam palce przed oczy, to również ich nie widziałam. Zaczęło ogarniać mnie przerażenie i pytania.. Gdzie ja jestem? Dokąd zmierzam? Czy to jest nicość? Ash pewnie rzuciłby tekstem w stylu: "co cię nie zabije, to cię wyrucha". Parsknęłam na wspomnienie przyjaciela. Tak bardzo za nim tęskniłam.. Za jego uśmiechem, blond włosami i zielonymi oczami.. Ale przecież nie zobaczę go.. Bo ja jestem w niebie a on na ziemi.. A ja na ziemi jestem martwa.. Ciekawe jak to będzie.. W pewnym momencie zaczęłam dostrzegać światło.. Moje skrzydła automatycznie się odchyliły do tyłu i zaczęły zanikać. Zaczęłam krzyczeć.. Ten ból jaki się pojawiał był nie do opisania. Nigdy nie czułam takiego bólu.. No.. Może wtedy, gdy pieprznął mnie samochód, ale to inna sprawa. Wygięłam plecy w łuk z myślą, że to zmniejszy ból. Po chwili uczucie rozdzierania zniknęło a wraz z nim moje skrzydła. Zaczęłam spadać wolniej.. Aż w końcu z jękiem upadłam. Zamrugałam parokrotnie, aby odzyskać ostrość wzroku. Leżałam na trawie. Podniosłam się powoli i rozejrzałam. W oddali widziałam domy i ruszyłam w ich kierunku. Zaczęłam iść między budynkami. To jakieś miasto.. W niebie są miasta..? Zobaczyłam mężczyznę idącego w moją stronę. Zaczepiłam go.

- Najmocniej przepraszam, ale.. Gdzie ja tak dokładnie jestem? - spojrzał na mnie jak na upośledzoną.

- Jesteśmy na Logan Square - odpowiedział niepewnie i chciał mnie wyminąć i iść dalej.

- Gdzie..? - krzyknęłam za nim zdezorientowana.

- W Chicago mała.. W stanie Illinois - odparł i poszedł dalej w swoją drogę.

- To nie możliwe.. - wyszeptałam obejmując dłońmi swoją głowę.

Czułam się zdezorientowana. Zaczęłam się rozglądać. Tabliczka informacyjna pokazała, że jestem w Central Parku. To nie możliwe..! Jestem dziesięć minut od swojego domu. Zaczęłam iść w jego kierunku, lecz po chwili zmieniłam zdanie i kierunek drogi. Nie wiedziałam jaki mamy dzień, miesiąc czy rok.. Niczego nie byłam pewna.. Dostrzegłam swojego przyjaciela na podwórku. Stał oparty o ścianę w towarzystwie dwóch ciemnowłosych chłopaków z bogatych rodzin. Szłam cicho w jego kierunku i zatrzymałam się tak, aby na pierwszy rzut oka mnie nie dostrzegł.

- Ash nie tęsknisz za swoją Evans..? - zrzucił z rozbawieniem brunet.

- Czemu miałbym tęsknić? Była fajną rozrywką.. A to, że udawałem jej przyjaciela by się nie nudzić to już inna sprawa - parsknął śmiechem. Nie przypominał osoby, którą znałam.

- Ash - wyszeptałam z bólem jego imię. On jakby je usłyszał, po czym spojrzał w moją stronę i pobladł. Pozostali też spojrzeli w moją stronę. Przerazili się i zaczęli uciekać oprócz blondyna. Patrzył mi prosto w oczy.

- Eve..? - powiedział niepewnie. Po moim policzku popłynęła łza. Kiedyś przeczytałam w jakiejś książce, że mrok można znaleźć w światłości a światło w mroku. Teraz dopiero zrozumiałam co te słowa znaczą. Wytarłam łzę i odwróciłam się na pięcie biegnąc ile sił w nogach. - Evelyn..!

Krzyk mojego przyjaciela, a raczej byłego przyjaciela niósł się za mną. Łzy zamazywały mi widok. Biegłam przed siebie, dopóki na kogoś nie wpadłam.

- Uważaj jak cho... Eve..? - przerażenie w głosie sprawiło, że podniosłam wzrok. Patrzyłam w te znajome niebieskie oczy, teraz zaczerwienione i opuchnięte. - J-jak to możliwe..? Ty przecież nie żyjesz..

- Cześć Drew - powiedziałam cicho patrząc na niego niepewnie. Przetarł oczy i spojrzał na mnie jeszcze raz.

- Ale jak..

- Chodźmy stąd to porozmawiamy.. - zaczęłam niepewnie.

- Opowiesz mi wszystko? - słychać było smutek w jego głosie. Dostrzegł chyba niepewność wymalowaną na mojej twarzy. - Nikomu nic nie powiem i.. Tęskniłem za tobą.. Bardzo.. - po tych słowach zrobił krok do przodu przyciągając mnie do siebie i mocno tuląc, jakbym miała zaraz zniknąć. - Chodźmy do mnie i tam porozmawiamy na spokojnie - wziął mnie za rękę i poprowadził w stronę bogatej dzielnicy.

••••••••••
Przepraszam za tak długą nieobecność, ale już jestem i wracam z nowymi pomysłami do tego opowiadania. Mam nadzieję, że ten rozdział też wam się spodoba.
Zapraszam do komentowania i zostawiania gwiazdek jak wam się spodoba. Drobna motywacja nie jest zła ;)
Wasza Szantilove :*

Na granicy wiaryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz