VIII REYNA VIII

492 29 7
                                    

Perspektywa Boba/Japeta

Pędziłem w górę. Ku gwiazdom.

Reyna

ZASTANAWIAŁAM SIĘ, CO TO BYŁO. Nie mam żadnych obiekcji, nie zrozumcie mnie źle. To było raczej świetne. Ale właśnie: TO. Jak TO nazwać? Niby byłam na siebie strasznie zła, że nagle zrobiłam się emocjonalna i tak dalej. Niby. Bo czy naprawdę tak było? Hmmm. Raczej nie. Dlaczego nie? Bo kiedy Nico mnie przytulił, poczułam się... Lepiej? Nie. To raczej słabe określenie. Poczułam to ciepłe uczucie, wypełniające moją klatkę piersiową. A ostatnio czułam się tak, kiedy byłam z... Nie. To się nie dzieje naprawdę. Reyna, pomyślałam, nie utrudniaj sobie życia. Idź spać. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Ale to rozwiązanie nie było dobre. Zapomniałam o jednym. Zapomniałam o snach.

Zobaczyłam... Co zobaczyłam? Nie wiem. Bo nic nie zobaczyłam. Tylko ciemność. A potem ujrzałam siebie. Siebie, kiedy miałam 5 lat. Siebie, kiedy nie byłam w Obozie Jupiter. Siebie, kiedy miałam rodzinę. Siebie, kiedy miałam normalne życie. Siebie, kiedy byłam szczęśliwa. Biegałam po podwórku. Razem z Hyllą. Przyjemna wizja, pomyślicie? Wcale nie. To było z 10 minut przed tym, jak zadźgałam swojego ojca - oj, nie myśl tak - kiedy zadźgałam tą manię w postaci mojego ojca nożem. Fuj, Reyna, jak tak można? Uwierzcie mi, nie chciałam tego robić. Naprawdę. Ale on zagrażał mi. Zagrażał Hylli. A tak się składa, że miałam jeszcze ochotę trochę pożyć. No i... Chciałam wieść to życie razem z Hyllą. Wracając do tematu, biegałyśmy po ogrodzie, bawiąc się w berka. I wtedy wyszedł on. Pijany, jak zawsze. Wściekły. Wybełkotał, że mamy "zamknąć ryje i włazić do środka". Przeklinać nie będę. Pierwszą wziął mnie. Do kuchni. Na kłótnię. Wtedy to się stało. Nie będę tego opisywała. To zbyt bolesne. Potem wizja zmieniła się. Patrzyłam na siebie. Znowu. Ale na siebie w teraźniejszości. Spałam w srebrnym śpiworze Łowczyń. I wtedy nade mną zaczęło się coś formować. Coś przerażającego. Starożytnego. Potężnego. Stworzyło się ciało, ubrane w wojskowe spodnie i biały podkoszulek. Twarz miało młodą, wyglądającą na jakieś 20 lat, z brązowymi, długimi do ramion włosami. Osoba otworzyła oczy. Zalśniły czystym złotem. W ręce pojawił się sierp. Największy, jaki widziałam. Ziemia przy stopach nowej osoby zlodowaciała. Dosłownie, zamieniła się w lód. Przybysz uniósł sierp do ciosu.

Obudziłam się, w porę, by odtoczyć się na bok. Sierp wbił się w posadzkę jak w masło. A tam, gdzie się wbił, była przed chwilą moja głowa. Już wiedziałam, kto to jest. Saturn. Albo Kronos, jak wolicie. Pan Czasu. Tylko, co on tu robi?! Przecież został pokonany, wcale nie tak dawno! Czyżby Gaja otworzyła mu wrota śmierci. Nie miałam czasu się zastanawiać. Dopadłam mojego miecza. Cesarskie złoto zalśniło w mojej dłoni. Odparowałam kolejny cios tytana. A potem wszystko zwolniło. Saturn ziewnął.

-Jakie to żałosne... Prawda?

Chciałam mu odpowiedzieć, najlepiej odpyskować, ale moje usta poruszały się tak wolno, że skończyła bym chyba za 500 lat.

-Zastanawiasz się, jak tak szybko wróciłem? Cóż, posłu - przerwał mu Nico. A dokładniej pierścień Nica, ten z czaszką, który poszybował przez salę i skruszył tytanowi przedni ząb. Kronosa to rozproszyło. Powróciłam do normalności. Natarłam. Myślałam, że jest zdekoncentrowany, ale on zareagował z prędkością pumy. Błyskawicznie odbił ostrze mojego miecza. Zamachnął się na mnie, odskoczyłam. Ale za wolno. Co prawda, obrażenia nie były jakieś wielkie, ale zapiekło tak, jakby ktoś wyrwał mi mięśnie z nogi. Miałam tylko lekko zadraśnięte udo, a nie mogłam ustać. Upadłam. Przypomniało mi się opowiadanie Percy' ego, o mocy tego sierpa. Że nawet najmniejsze zadrapanie może oddzielić duszę od ciała. Potem uznałam, że nie mogę się poddać. Udało mi się klęknąć. Odbiłam kolejny cios, ale był on tak silny, że miecz wyleciał mi z ręki. Saturn uniósł sierp w górę, by zadać ostatni cios. Kiedy ostrze było w połowie drogi do mnie, z ziemi wyskoczył szkielet. Rozpadł się, ale zmienił trajektorię lotu broni. Wbiła się w ziemię obok mojego lewego ucha. Potem usłyszałam krzyk. Nico natarł. Udało mu się uderzyć Kronosa płazem miecza w tył głowy. To powinno było go ogłuszyć, ale facet był twardy. Nawet nie upadł. Przyklęknął tylko na jedno kolano. Kiedy Syn Hadesa wymierzał pchnięcie, Pan Tytanów był już na nogach. Bez trudu podbił miecz Ambasadora Plutona. Zaczął się pojedynek. Krótki i niekorzystny dla nas. Po minucie Nico upadł obok mnie, zamroczony od uderzenia w czoło płazem sierpa. Napastnik uśmiechnął się. Nasze ręce odnalazły się. Ścisnął moją, odwzajemniłam uścisk. Zamknęliśmy oczy. Słyszałam świst powietrza nad naszymi głowami. A potem usłyszałam coś innego. Krzyk:

-Bob spuści łomot swojemu brzydkiemu krewniakowi!

Otworzyłam oczy. Kronos leżał na ziemi, ogłuszony. Przede mną stał kolejny (chyba) tytan. Ten miał srebrne oczy. Ubrany był w fartuch sprzątacza. Za nim w ziemi ziała dziura, z której zapewne wyskoczył. Na ramieniu siedział mu malutki kotek. Potem kotek zmienił się na chwilę w szkielet kotka, a potem znowu w małego słodziaka. Psychoza. Wracając do sprzątacza, trzymał on srebrną miotłę - oszczep. Z grotem po przeciwnej stronie od włosków. Nico uśmiechnął się słabo, pewnie z powodu czoła. Teraz zobaczyłam, że krwawiło. Słabo.

-Bob - wyszeptał - Japet. Skąpał się kiedyś w Lete. Wie już o swojej przeszłości, ale zmienił się na lepsze.

Po tych słowach zamknął oczy. W panice sprawdziłam tętno. Było, ale trochę wolniejsze niż powinno być. Wydarłam się na cały obóz:

-MEDYKA!

I teraz uderzyła mnie myśl. Jakim cudem żadna z Łowczyń nie usłyszała hałasu? Czemu nikt nie przyszedł wcześniej? Ogarnęła mnie wściekłość. Wstałam, by pomóc Japetowi w dobiciu tego, który był za to wszystko odpowiedzialny. Chciał wstać. Kopnęłam go w twarz, łamiąc nos. Spojrzałam na Boba.

-Razem.

I wspólnie pchnęliśmy w brzuch tytana. Na ziemi pozostało ciało. Widać było złotą esencję, ulatniającą się. Wpadłam na kolejną myśl. Jeżeli Kronos odrodził się tak prędko, to co z resztą tytanów? Też będą się odtwarzali tak szybko? Posępniałam jeszcze bardziej. Nie zapowiadało się nic dobrego. I jeszcze Orion siedział im na ogonie. Niefajnie. Potem przypomniałam sobie o Nicu. Podbiegłam do niego. Ułożyłam jego głowę na swoich kolanach. Zmierzyłam tętno. Jeszcze wolniejsze.

-Daj mi - powiedział tytan - Nico był dla Boba miły. Bob go uleczy.

Na początku nie chciałam się zgodzić, w obawie, że to podstęp. A potem pomyślałam, że nie ma nic do stracenia. Japeton przyłożył dłoń do czoła mojego towarzysza i wyszeptał parę słów.

-Zmierz tętno jeszcze raz.

Sprawdziłam. Poprawiało się. Odetchnęłam. Ogarnęła mnie ulga jak nigdy dotąd. Hej, chwila. Czemu czułam AŻ taką ulgę? Myślałam o tym przed chwilą. Potem pomyślałam, jak dużo mam z Nikiem wspólnego. Przypomniały mi się nasze wspólne przygody (może nie było ich wiele, ale były). Przypomniał mi się przytulas. I przypomniało mi się to uczucie. Ostatni raz czułam się tak, gdy byłam... Nie mogłam już dłużej od tego uciekać. Ostatni raz czułam się tak, kiedy byłam z Jasonem. Doszłam do banalnego wniosku: Kochałam tego chłopaka. Czy mi się to podoba, czy nie. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Boba, który już zdążył wyjść na dwór:

-Chyba powinnaś to zobaczyć.

Konieec! Jak obiecałem, dziś pojawił się rozdział. Najdłuższy ze wszystkich, w ramach wynagrodzenia ;). Poza tym, dzięki za to, że tak szybko lecicie z tymi wyświetleniami! Jeszcze niedawno robiłem special na 100, a tu nagle BUM!!! Jak patrzę teraz, to 199! Tak szybko! Nie chce mi się w to wierzyć, ale satysfakcja jest :D Komentujcie, jeżeli macie jakieś obiekcje, jak wszystko było OK też możecie napisać. Trzymajcie się!


Wszystko od początku (Reynico)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz