X REYNA X

438 30 2
                                    

I WTEDY ZEMDLAŁAM. Jeeej! Cieszymy się, dzieci! Bo oczywiście jedna strata przytomności na dzień (Nico) to zbyt mało. Nieważne. W każdym razie, słyszałam, jak kruszą mi się żebra. Czuć? Nie czułam. Nie miałam w nich nawet w tym momencie czucia. Potem upadłam. I moją ostatnią myślą było: Mogę już nigdy nie wstać.
      Czy gdybym teraz powiedziała, że nie mam snów, to bym kłamała? Nie wiem. Chodzi mi o to, że niby nie miałam snów, ale miałam. Ich strzępy miotały się po mojej głowie, niczym ptaki uwięzione w klatce. Bardzo zmasakrowane ptaki, które zostały prawie zabite. Tak wyglądały dziś moje sny, przecinane ciemnością. A ciemność, to nie była zwykła ciemność. Nie taka, jaką się ma, gdy zamkniecie oczy. Ta ciemność była przerażająca. Coś się w niej kryło. Coś starego, potężnego i zdecydowanie niezbyt przyjaznego. Coś, co chciało na mnie upolować. Coś, co chciało zjeść mnie na obiad. Potem wszystko ustało. Zobaczyłam przez sen twarz Nica; nie, wróć. Nie przez sen. Teraz się zorientowałam. Miałam już otwarte oczy. On siedział obok mnie na stołku, lekko przygarbiony i smutny. Smutny, jak zawsze. Poczułam dziwną chęć, by mu pomóc. By uleczyć jego ból. Potem przypomniałam sobie, że go... Lubię. Wolę stosować to słowo. Więc to nic dziwnego, że chcę mu pomóc. Uśmiechnął się lekko. Chyba ucieszył się, że wstałam. Albo raczej chciałam wstać. Podniosłam tylko głowę, ale przez całą moją klatkę piersiową przeszył ból; okropny ból. Moja głowa znów opadła na poduszkę. Twarz wykrzywiła mi się w (chyba okropnym) grymasie. Nico z kolei zrobił zatroskaną minę, i powiedział:


-Leż spokojnie. Masz złamane 3 żebra. Nie wiem ile pękniętych. Trzeba to sprawdzić - tu lekko się zarumienił - więc muszę ich, no wiesz... Dotknąć.

Poczułam, że robię się bynajmniej dwa razy bardziej czerwona niż on. Powiedziałam:

-Spoko, nie ma sprawy.

Chciałam to powiedzieć nonszalancko. Chyba mi nie wyszło. Zabraliśmy się do roboty. Okazało się, że mam pęknięte kolejne 2. Czyli leczenie zajmie około... Nie wiem. Nie zastanawiałam się nad tym. Nico wstał.

-Zaczekaj tutaj. Trzeba Ci kogoś przedstawić.

Wyszedł. Zostałam sama. Moja sytuacja była, lekko mówiąc, niezbyt dobra. Nie mogłam się ruszyć. Spowalniałam misję. I mogliśmy przeze mnie nie zdążyć. Zacisnęłam powieki. Powinni ruszać beze mnie. Byłam tylko kulą u nogi. I choć nie mogłam znieść myśli, że zostanę tu... Bez Nica, to wiedziałam, że tak trzeba. I że nie ma innego wyjścia. Usłyszałam kroki. Syn Hadesa wszedł do sali (albo raczej do namiotu Łowczyń, tak, dalej tam byliśmy), wraz z chudym faunem. Miał ogromne rogi i emanował mocą.

-To jest Pan, Reyna. Bóg dzikiej natury.

Czyli Silvanus, pomyślałam. Ten, który podobno odszedł.

-Nie kłaniaj się, dziecko - uśmiechnął się do mnie - widzę, że nie możesz.

W rzeczy samej, nie mogłam.

-Pewnie zastanawiasz się, jakim cudem ja żyję? Cóż, odrodziłem się, ponieważ Grover zaczął działalność w moje imię. On nie kłamał. Ale przywrócił mnie do życia. Jestem jego dłużnikiem.

Słuchałam, lekko zszokowana. My tu jesteśmy na misji, zabija nas prawie każdy potwór, jakiego spotkamy. A on sam wskrzesił Boga. BOGA. Nieświadomie. Chyba był całkiem potężnym faunem, ten cały Grover. Chcę go kiedyś poznać.

-Pan pomógł mi w unicestwieniu Oriona, Reyna. On już nie siedzi nam na ogonie. Mamy go z głowy.

Odetchnęłam. To akurat były świetne wieści.

-Dzięki, Nico. I dzięki, Panie. Jesteśmy Twymi dłużnikami.

Skinął głową.

-Nie jestem tu już dłużej potrzebny. Zacznę teraz szukać Grovera. Macie moje błogosławieństwo, powinniście szczęśliwie ukończyć misję. Nie bez kontuzji - ale szczęśliwie.

I po tych słowach zamienił się w wir liści i kwiatów. Spojrzałam na Nica.

-Interesujące - stwierdził.

-Yhm.

Usiadł znów obok mnie.

-Możesz iść.

-Nie mogę.

Zaczerwienił się lekko. A więc on naprawdę się o mnie troszczył! Jednak marzenia czasem się spełniają. A może to znaczy coś więcej? Reyna, nie rozpędzaj się tak. To jeszcze nic. W każdym razie dostałam głupawki od nadmiaru myśli. Przypomniałam sobie jednego z sucharów, jakie kiedyś słyszałam.

-Nico - powiedziałam zaczepnie - znamy się już tyle... Może to już czas, byś...

-Ym?

-Byś przedstawił mi swojego chłopaka?

Miałam uśmiech od ucha do ucha. Nie mam nic do gejów, żeby nie było, to wszystko tylko dla żartów. On jednak spoważniał. I wcale się nie uśmiechał.

-Skąd wiesz? - zapytał oschłym głosem.

-Skąd co wiem?

I wtedy zrozumiałam.

-Nico, czemu wcześniej nie powiedziałeś? Wiesz, że możesz to zrobić! Kto to był?

Spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami, teraz błyszczącymi i przepełnionymi łzami. Powstrzymywał jednak. On chyba nigdy nie płakał.

-Percy - powiedział drżącym głosem.

-Czemu nic nie mówiłeś? Skoro Cię to tak dręczyło?!

-Bałem się...

-Czego?!

-Że wtedy stracę... Że wtedy stracę...

Zebrał się w sobie. Odetchnął głęboko.

-Że wtedy stracę ciebie.

Nawet nie zauważyłam, że podczas tej rozmowy nasze twarze zbliżały się do siebie. Teraz dzieliły je już tylko milimetry.

Mwah! Koniec! Jestem taki złyy, zobaczycie w następnym rozdziale. Sorry, że rozdział późno, ale nauka, nauka, nauka! Ponadto ten rozdział chyba był trochę gorszy i krótszy. Przepraszam. Byłem zmęczony! Dobra, koniec pitolenia. Dobranoc!


Wszystko od początku (Reynico)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz